Z naridzenia pona; Mir Wavy - Like That; tekst piosenki Kamila Bednarka cisza; Wychodzi ze sklepu Ta piękna bogini ty znów się gapisz w telefon nie widzisz tkm TechWind Sp. z | Piastowska 46/12 | 80-332 | Gdańsk | Adres do korespondencji: Gryfa Pomorskiego 16c, 80-297 Miszewko | tel.: +48 58 684 86 19 | tel. kom.: 602 212 758 | e-mail: biuro@ © TECHWIND 2022 Evanasence immortal - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. 8. SEN O SIEDMIU SZKLANKACH Dzień pierwszego września obfitował w wydarzenia o niezwykłej doniosłości. Była to niedziela i każdy z nas mógł robić, co mu się tylko podobało. Artur uczył swego tresowanego królika rachować, Alfred wycinał fujarki, Anastazy strzelał z łuku, jeden z Antonich, klęcząc nad wielkim mrowiskiem, obserwował życie mrówek, Albert zbierał kasztany i żołędzie, ja zaś bawiłem się moimi guzikami i układałem z nich rozmaite figury i postacie. Pan Kleks był nie w humorze. W ogóle stracił humor od czasu owej kłótni z Filipem. Nie przypuszczałem, że Filip może być kimś ważnym w życiu pana Kleksa i że ten fryzjer i dostawca piegów ma prawo podnosić na niego głos i trzaskać drzwiami. Pan Kleks nie mylił się, że Filip chyba zwariował. Jednak w Akademii od tego dnia coś się zmieniło. Pan Kleks przygarbił się nieco, chodził zamyślony i po całych dniach zajęty był reperowaniem swojej powiększającej pompki. Coraz częściej podczas wykładów wyręczał się Mateuszem, w kuchni przez roztargnienie przypalał potrawy i malował je na nieodpowiednie kolory, a na każdy odgłos dzwonka przy bramie podbiegał do okna i nerwowo szarpał brwi. Gdy owego dnia, który opisuję, ułożyłem z moich guzików pięknego zająca. pan Kleks nachylił się nade mną i posypał ułożoną figurę brązowym proszkiem. Zając nagle poruszył się, pobiegł w kierunku drzwi i uciekł unosząc z sobą moje guziki. Panu Kleksowi spodobał się widać bardzo ten żart, gdyż zaczął się głośno śmiać, natychmiast jednak posmutniał na nowo i rzekł: – Cóż z tego, że znam się na kolorowych proszkach, na farbach i na szkiełkach, kiedy nie mogę sobie poradzić z tym nieznośnym Filipem. Przeczuwam, że będę miał przez niego mnóstwo zgryzot i przykrości. Po prostu uwziął się na mnie. Zdziwiły mnie słowa pana Kleksa, gdyż nie wyobrażałem sobie, aby taki wielki człowiek nie mógł sobie z kimkolwiek poradzić. Pan Kleks, zgadując moje myśli, przybliżył się do mnie i dalej mówił szeptem: – Tobie jednemu mogę to wyznać, bo jesteś moim najlepszym uczniem. Filip domaga się, abym przyjął do Akademii dwóch jego synów. Powymyślał dla nich nowe imiona, które zaczynają się na literę A, i grozi mi, że w razie ich nieprzyjęcia odbierze nam wszystkie piegi. W dodatku ostatnio zwariował, robi mi na złość i nie przestaje się śmiać. Zobaczysz, że ta historia bardzo żałośnie się skończy. Po tych słowach wyjął z kieszeni garść guzików, rzucił je na podłogę tak zręcznie, że same ułożyły się w figurę mego zająca, i wyszedł z pokoju kurcząc się i podskakując na jednej nodze. Ta rozmowa tak mnie zaintrygowała, że postanowiłem odszukać Mateusza i wypytać go o szczegóły dotyczące stosunków pana Kleksa z Filipem. Mateusz spędzał zazwyczaj niedziele w bajce o słowiku i róży, dokąd latał na naukę słowiczego śpiewu. Udałem się więc do parku w nadziei, że dostrzegę go w chwili, gdy będzie wracał do Akademii. W parku uderzyło mnie jakieś osobliwe poruszenie i szelesty. Pożółkłe już nieco podszycie parku wrzało, krzaki chwiały się, trawa się kołysała, nie ulegało wątpliwości, że strumień niewidzialnych istot przesuwa się spodem parku, omijając drogi i ścieżki. Pobiegłem w kierunku owego ruchu i kiedy zbliżyłem się do stawu, zrozumiałem, co zaszło. Cała woda była spuszczona, ryby trzepotały się rozpaczliwie na suchym dnie, a nieprzejrzane szeregi żab i raków wyruszyły w świat w poszukiwaniu jakiejś nowej, odpowiedniej siedziby. Towarzyszyłem im przez pewien czas, podziwiając zwłaszcza żaby, które w zgodnych podskokach, nie robiąc sobie nic z mojej obecności, zdążały za przewodniczką. Kiedy podszedłem do niej, aby się przyjrzeć, zobaczyłem, że ma złotą koronę na głowie, i domyśliłem się od razu, że to Królewna Żabka, którą już niegdyś widziałem. – Poznaję cię, chłopcze, byłeś niedawno w mojej bajce i zachowałam o tobie miłe wspomnienie. Czy widzisz, co się stało? Pan Kleks z niewiadomych powodów zabrał całą wodę ze stawu, pozostawiając wszystkie żaby, ryby i raki na pastwę losu. Postanowiłam nieść im ratunek i dlatego opuściłam mój podziemny pałac. Chociaż jestem z innej bajki, ale żaba łatwiej zrozumie żabę niż pana Kleksa. Nic też dziwnego, że moje rodaczki z waszego stawu poszły za mną. – A dokąd je prowadzisz, Królewno Żabko? – zapytałem wzruszony jej słowami. – Nie jestem jeszcze całkiem zdecydowana – odrzekła. – Mogę zaprowadzić je do jeziora z bajki o zaklętym jeziorze albo do stawu z bajki o zielonej wodnicy. – My chcemy do stawu! – zarechotały chórem żaby. Skakały przy tym tak wysoko, że pochód ich przypominał żabi cyrk, jeśli taki gdziekolwiek istnieje. Raki wędrowały w milczeniu w pewnym odstępie. Nie wydawały żadnych dźwięków, z trudem tylko powłóczyły kleszczami. Była ich nieprzebrana wprost ilość, niemal tyleż co żab, a może nawet jeszcze więcej. Niektóre spośród nich, zapewne z wysiłku i ze zmęczenia, porobiły się zupełnie czerwone, jakby je kto polał wrzątkiem. Nie mogłem oderwać oczu od tego widoku, przypomniałem sobie jednak o nieszczęśliwych rybach, pozostawionych bez wody, przeprosiłem więc Królewnę Żabkę i chciałem już odejść, lecz zatrzymał mnie jej błagalny głos: – Adasiu, zaczekaj jeszcze! Czy pamiętasz, jak podczas twej bytności w moim pałacu pozwoliłam ci zabrać ze skrzyni złoty kluczyk? Bez niego nie będę się teraz mogła dostać ani do bajki o zaklętym jeziorze, ani do bajki o zielonej wodnicy, a przecież tylko w bajce może się znaleźć miejsce dla moich żab i raków. Byłam już w wielkim kłopocie z tego powodu, ale skoro los zesłał mi ciebie, błagam cię, zwróć mi złoty kluczyk, a ocalisz wszystkie stworzenia, które tu widzisz. – Kluczyk? – rzekłem. – Kluczyk? Ależ tak, oczywiście, chętnie ci go zwrócę, królewno. Nie pamiętam tylko, gdzie go schowałem. Zdaje się, że zabrał go pan Kleks. Poczekaj chwilę, zaraz do ciebie wrócę. Nie wiedziałem, do czego wpierw mam się zabrać. Żal mi było żab, które słabły już wskutek braku wody, ale bardziej jeszcze niepokoiłem się o ryby. Pobiegłem co sił do Akademii, zebrałem kilku chłopców, którzy nawinęli mi się po drodze, opowiedziałem im o tym, co zaszło, i namówiłem ich, aby zajęli się losem ryb. Pana Kleksa żaden z nich nie widział, zacząłem go tedy szukać po całej Akademii. Nie mogąc go znaleźć ani na dole, ani w jego pokoju, wpadłem do szpitala chorych sprzętów. Rozejrzałem się po sali. Tak. Pan Kleks był tam, ale to, co robił, przechodziło po prostu ludzkie wyobrażenie. Nie większy od Tomcia Palucha, wisiał uczepiony rękami i nogami u wahadła zegara i huśtał się na nim jak na huśtawce, powtarzając raz po raz głośno: – Tik-tak, tik-tak, tik-tak. W tej samej chwili zegar zaczął wydzwaniać godzinę i pan Kleks zawtórował mu dźwięcznym basem: – Bim-bam-bom. Na mój widok przerwał huśtanie, zeskoczył na podłogę, rozkurczył się, rozprostował i jakby na poczekaniu urósł. – Zawsze musicie mi przeszkadzać! – rzekł rozdrażnionym głosem. – O co chodzi? Przecież widzisz, że uczę zegar mówić. Natychmiast jednak opanował się i rzekł uprzejmie, jak zazwyczaj: – Przykro mi, Adasiu, że robisz takie zdziwione oczy. Ach, to wszystko wina tego podłego Filipa. Chce mnie po prostu zniszczyć. Wszystko się we mnie psuje i coraz trudniej zachować mi normalny wzrost. Dosłownie maleję z dnia na dzień. A teraz mam nowe zmartwienie: płomyki świec zaczęły mnie tak parzyć od pewnego czasu, że dzisiaj musiałem powyrzucać je z kieszeni i zalać wodą ze stawu. Fatalne to wszystko, fatalne! Nie opowiadaj tego nikomu, bo stracę do ciebie zaufanie. Czego sobie życzysz ode mnie? Po co przyszedłeś? Opowiedziałem panu Kleksowi, jak żałosne w swych skutkach było spuszczenie stawu, powiadomiłem go o wymarszu żab i raków i poprosiłem wydanie mi złotego kluczyka, który – jak domyślałem się – schował w bezdennych kieszeniach swych spodni. Pan Kleks sposępniał. – Szkoda, wielka szkoda! – rzekł po chwili. – Żaby nie będą nam więcej układały swoich wierszyków. Ale nie miałem przecież innego wyjścia. Musiałem ugasić płomyki świec, w przeciwnym bowiem razie cała Akademia poszłaby z dymem. Potrzebna mi jest koniecznie ogniotrwała kieszeń. A co się stanie z rybami? Może uda mi się wymyślić jakiś ratunek dla nich… Aha, prawda! Chciałeś abym ci oddał kluczyk… Zaraz… Mówiąc to, pan Kleks zaczął skrupulatnie przeszukiwać kieszenie. – Muszę ci wyznać – zauważył szeptem – że mam jeszcze jedną zgryzotę. Od czasu kłopotów z Filipem pozarastała mi większość moich kieszeni. Nie mogę już wcale do nich się dostać. Ale kluczyk szczęśliwie znalazłem. Masz, zanieś go Królewnie Żabce, pozdrów ją ode mnie i przeproś za spuszczenie stawu. Po tych słowach pan Kleks uczepił się znowu wahadła i jął się bujać na nim, powtarzając za każdym odchyleniem: – Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Pobiegłem z kluczykiem do parku i złożyłem go u stóp Królewny Żabki. – Jestem ci niezmiernie wdzięczna – rzekła królewna. – Biorę ten kluczyk, ale nie sądź, że będziesz pokrzywdzony. W zamian za to otrzymasz ode mnie Żabkę Podajłapkę. Będzie ci ona pomocna we wszystkich sprawach, które przedsięweźmiesz. Po tych słowach królewna powiedziała kilka słów po żabiemu i po chwili z tłumu otaczających ją żab wyskoczyła żabka nie większa od muchy. Miała barwę jasnozieloną i lśniła, jakby była pokryta emalią. – Weź ją sobie – rzekła królewna. – Najlepiej ukryj ją we włosach i dawaj jej codziennie jedno ziarnko ryżu. Wziąłem Żabkę Podajłapkę i posadziłem ją sobie na głowie. Wśliznęła się natychmiast pomiędzy włosy, a była tak mała, że wcale jej nie poczułem. Następnie podziękowałem królewnie, pożegnałem ją z wielkim szacunkiem i przeskakując przez gromady żab i raków, pobiegłem nad staw. Zastałem tam już pana Kleksa w otoczeniu kilkunastu uczniów. Wyglądał tak jak zazwyczaj, tylko był znowu cokolwiek mniejszy. Na polecenie pana Kleksa chłopcy powrzucali ciężko dyszące ryby do wielkich koszów sprowadzonych z lamusa. – Za mną – rzekł pan Kleks. Ruszyliśmy za nim, uginając się pod ciężarem koszów, minęliśmy kasztanową aleję i malinowy chruśniak, a po niejakim czasie, przedzierając się przez gąszcze drzew, dotarliśmy do muru bajek. Pan Kleks zatrzymał się przed furtką z napisem: „Bajka o rybaku i rybaczce” i otworzył kłódkę. Z daleka już ujrzeliśmy rybaka, który stał na brzegu morza i łowił niewodem ryby. Powitał nas bardzo serdecznie i uśmiechnął się życzliwie, nie wyjmując z ust glinianej fajeczki. Wyrzuciliśmy ryby z koszów do wody, a potem, idąc za radą rybaka, skorzystaliśmy ze sposobności i wykąpaliśmy się w morzu, gdyż dzień był nadzwyczaj ciepły. Gdy wróciliśmy do parku, nie było już ani żab, ani raków, a po dnie stawu spacerowały ślimaki bawiąc się w wilgotnym mule. Zamierzaliśmy już wracać do domu na obiad, gdy naraz ujrzeliśmy nad sobą Mateusza. Niezwykle podniecony krążył nad naszymi głowami i wołał na cały głos: – Aga, onik! Aga, onik! Pan Kleks pierwszy zrozumiał i jął wpatrywać się w niebo. Po chwili i on również zawołał: – Uwaga, balonik! Istotnie, mały punkcik, wiszący wysoko w górze, począł przybliżać się coraz bardziej, aż wreszcie zupełnie wyraźnie można było rozróżnić niebieski balonik z umocowanym u spodu koszyczkiem. Pan Kleks ucieszył się ogromnie i zacierając z zadowolenia ręce, raz po raz powtarzał: – Moje oko wraca z księżyca! Balonik opadał coraz szybciej, a gdy już był na wysokości ramienia, pan Kleks wyjął z koszyczka swoje oko, zerwał z prawej powieki plaster i włożył oko na miejsce. – Nie! No, coś podobnego! – wołał z zachwytem. – Tego jeszcze nikt nie widział! Co za cuda! Co za cuda! Widzę życie na księżycu! Takiej bajki jeszcze nikt dotąd nie wymyślił! Z zazdrością patrzyliśmy na pana Kleksa, który stał jak urzeczony i upajał się księżycowymi widokami, dostarczonymi mu przez wszechwidzące oko. Opanował się wreszcie i rzekł do nas: – Historią o księżycowych ludziach zaćmię wszystkie dotychczasowe bajki. Ale na to przyjdzie czas. – A może pan profesor opowie nam ją teraz? – odezwał się Anastazy. – Na wszystko musi być odpowiednia pora – odrzekł pan Kleks. – Teraz pójdziemy do domu na obiad, a po obiedzie odczytam wam z sennika mojej Akademii sen, który się przyśnił Adasiowi Niezgódce. Chłopcy ucieszyli się bardzo tą wiadomością. Szybko tedy zjedliśmy obiad, po czym zebraliśmy się w sali szkolnej. Pan Kleks siadł przy katedrze, otworzył wielką księgę, zawierającą opisy najpiękniejszych snów, i zaczął czytać: Sen o siedmiu szklankach Śniło mi się, że się zbudziłem. Pan Kleks poprzemieniał w chłopców wszystkie krzesła, stoły i stołki, łóżka, ławki i wieszadła, szafy i półki, tak że łącznie z uczniami Akademii było nas przeszło stu. – Zawiozę was dzisiaj do Chin – oświadczył pan Kleks. Gdy wyjrzałem przez okno, ujrzałem stojący przed domem maleńki pociąg, złożony z pudełek od zapałek, przyczepionych do czajnika zamiast lokomotywy. Czajnik był na kółkach i buchała zeń para. Powsiadaliśmy do maleńkich tych wagoników i okazało się, że wszyscy pomieściliśmy się w nich doskonale. Pan Kleks siadł na czajniku i pociąg nasz miał już ruszyć, gdy nagle na niebie nad nami rozpostarła się ogromna czarna chmura. Zerwał się wicher, który powywracał pudełka od zapałek. Zapowiadała się straszliwa burza. Wobec tego pobiegłem do kuchni, wziąłem siedem szklanek, ustawiłem je na tacy, z komórki porwałem drabinę i wróciłem przed dom. Pan Kleks usiłował rękami powstrzymać parę, która wydobywała się z czajnika i łączyła się z chmurami. – Ratuj, Adasiu, mój pociąg! – wołał pan Kleks podskakując wraz z pokrywką czajnika. Nie oglądając się na nikogo, przystawiłem drabinę do dachu Akademii i trzymając w lewej dłoni tacę z siedmioma szklankami, wdrapałem się na najwyższy szczebel drabiny. Gdy tylko znalazłem się na szczycie, drabina zaczęła się wydłużać tak szybko, że niebawem dotarła do czarnej chmury i oparła się o jej brzeg. Niewiele myśląc schwyciłem w dłoń łyżkę, którą zabrałem z kuchni, i jąłem nią rozgarniać chmurę. Najpierw zebrałem z wierzchu cały deszcz i wlałem go do pierwszej szklanki. Następnie zeskrobałem pokrywający chmurę śnieg i wsypałem do drugiej szklanki. Do trzeciej szklanki wrzuciłem grad, do czwartej – grzmot, do piątej – błyskawicę, do szóstej – wiatr. Gdy napełniłem w ten sposób wszystkie sześć szklanek, okazało się, że zebrałem łyżką całą chmurę, tak jak zbiera się kożuch z mleka, i że niebo dzięki temu już się wypogodziło. Nie wiedziałem tylko, do czego służyć ma siódma szklanka. Zbiegłem szybko po drabinie na sam dół, ale w miejscu, gdzie stał pociąg pana Kleksa, nikogo już nie zastałem, gdyż wszyscy chłopcy przemienili się przez ten czas w srebrne widelce, które rzędem leżały na ziemi. Został tylko pan Kleks, zajęty w dalszym ciągu swoim czajnikiem i usiłujący palcem zatkać jego dzióbek. Ustawiłem tacę z siedmioma szklankami na trawie i nakryłem ją chustką tak, jak to czynią cyrkowi sztukmistrze. – Coś ty narobił! – rzekł do mnie wreszcie pan Kleks. – Ukradłeś chmurę. Odtąd już nigdy nie będzie deszczu ani śniegu, ani nawet wiatru. Wszyscy będziemy musieli zginąć od posuchy i upału. Rzeczywiście, w górze nad nami wisiał przeczysty błękit i nagle zorientowałem się, że jest to emaliowany niebieski czajnik, zupełnie taki sam, na jakim siedział pan Kleks, tylko wielkości całego nieba. Z czajnika sączyło się na ziemię słońce, a raczej złocisty wrzątek, który parzył nas niemiłosiernie. Pan Kleks, nie mogąc znieść takiego upału, zaczął szybko rozbierać się, ale miał na sobie tyle surdutów, że zdejmowanie ich nie miało końca. Kiedy zobaczyłem, że głowa jego zaczęła się tlić i z włosów buchnął dym, porwałem z tacy szklankę z deszczem i wylałem ją na pana Kleksa. Równocześnie lunął rzęsisty deszcz, tylko że padał tym razem nie z góry na dół, lecz z dołu do góry. Wyglądało to tak, jak fontanna tryskająca z ziemi. – Śniegu! – wołał pan Kleks. – Śniegu, bo spłonę doszczętnie! Schwyciłem wobec tego szklankę ze śniegiem i wybierając śnieg łyżką, jąłem okładać nim głowę pana Kleksa. Skutek był zdumiewający, gdyż śnieg począł mnożyć się z taką szybkością, że pokrył cały park. W tej samej chwili spod śniegu wyskoczyły wszystkie srebrne widelce i wirując jak opętane, zabrały się do rzucania kulami ze śniegu. W widelcach rozpoznawałem raz po raz to Artura, to Alfreda, to Anastazego, to znowu jakiegoś innego kolegę. Widelce swoim zawrotnym tańcem w śniegu podniosły taką śnieżycę, że po prostu nic nie było widać. Wpadłem tedy na pomysł, aby śnieg zdmuchnąć za pomocą wiatru. Wziąłem więc szklankę z wiatrem, który wyglądał jak rzadki, niebieskawy krem, i wygarnąłem go jednym zamachem łyżki. Takiego wiatru nigdym dotąd nie widział. Dął jednocześnie we wszystkich kierunkach, unosząc z sobą wszystko, co tylko napotkał na drodze. Śnieg rozwiał się natychmiast, a srebrne widelce, uniesione w górę, zawisły w niebie jak gwiazdy. Zrobiło się bardzo zimno. Spojrzałem na pana Kleksa i w pierwszej chwili nie poznałem go wcale. Przeistoczył się w bałwana ze śniegu i wesoło podśpiewywał: Jedzie mróz, jedzie mróz. Wiezie śniegu cały wóz! Pomyślałem, że pan Kleks odmroził sobie rozum, dlatego też wziąłem czajnik z wrzątkiem i wylałem całą jego zawartość na głowę pana Kleksa. Śnieg natychmiast stopniał, znowu się ociepliło i pan Kleks zaczął rozkwitać. Naprzód wypuścił liście, potem pączki, aż wreszcie cała jego głowa i ręce pokryły się pierwiosnkami. Zrywał je z siebie i zjadał z apetytem, przyśpiewując: Gdy się kwiatków dobrze najem, Grudzień znów się stanie majem. Po chwili jednak stracił humor, a to z tego powodu, że pszczoły, zwabione kwiatami na głowie pana Kleksa, obsiadły go ze wszystkich stron i niejedna musiała zapuścić żądło w jego ciało, gdyż począł żałośnie jęczeć. Gdy po pewnym czasie pszczoły odleciały, głowa pana Kleksa wyglądała jak wielki bąbel, a z oczu jego ciekły duże krople gęstego miodu. Wziąłem tedy z tacy czwartą szklankę, w której mieścił się grad. Wyglądało to tak, jakby do szklanki włożył ktoś garść grubego śrutu. Wysypałem na dłoń kilka ziarnek gradu i wcierałem je w głowę pana Kleksa. Musiał doznać nadzwyczajnej ulgi, gdyż zdjął głowę z karku i rzucił mi ją jak piłkę. Odrzuciłem mu ją z powrotem w przekonaniu, że grę w piłkę lubi tak samo jak ja. Tymczasem pan Kleks, nie mogąc widzieć własnej lecącej ku niemu głowy, tak niezręcznie nadstawił ręce, że głowa potoczyła się w innym kierunku, odbiła się kilka razy od ziemi i znikła w zaroślach. Zapytałem pana Kleksa, jak się czuje bez głowy, ale nic mi nie odpowiedział, gdyż nie miał czym. W tym czasie właśnie emaliowany czajnik w górze odwrócił się zakopconym dnem na dół i naraz zapadła ciemność, w której tylko srebrne widelce migotały wesoło. Pan Kleks stał bez głowy, bezradnie wymachując rękami. Wyjąłem tedy z piątej szklanki błyskawicę, wygiąłem ją na kształt laski i świecąc nią sobie, udałem się na poszukiwanie głowy pana Kleksa. Znalazłem ją wśród pokrzyw. Była cała poparzona, co wcale nie przeszkadzało jej podśpiewywać: Poparzyły mnie pokrzywy, Taki jestem nieszczęśliwy! Zwróciłem panu Kleksowi głowę, błyskawicę zaś wetknąłem obok w ziemię. Dawała tyle światła, że było widno jak w dzień. – Chętnie bym coś zjadł – powiedział pan Kleks. Niestety, jedyną rzeczą, którą posiadałem, była szklanka z grzmotem. – Doskonale! – zawołał pan Kleks. – Nie znam nic smaczniejszego od grzmotu. Przynieś go tutaj. Wyjąłem grzmot ze szklanki i podałem panu Kleksowi. Była to piękna czerwona kula, przypominająca owoc granatu. Pan Kleks wydobył z kieszeni scyzoryk, pokrajał grzmot na ćwiartki, obrał ze skórki zjadł z ogromnym apetytem, oblizując się smakowicie. Po chwili jednak rozległ się potężny huk i pan Kleks, rozsadzony od środka, rozerwał się na tysiąc drobnych cząsteczek. Właściwie każda taka cząsteczka była samodzielnym małym panem Kleksem, a wszystkie tańczyły wesoło na trawie i śmiały się cieniutkimi głosikami. Wziąłem jedną z tych śmiejących się cząsteczek, włożyłem do siódmej, pustej szklanki, stojącej na tacy, i zaniosłem do kuchni. Nagle przez otwarty lufcik wdarły się z głośnym brzękiem srebrne widelce, osaczyły mnie ze wszystkich stron, a dwa spośród nich, zdaje się, że Antoni i Albert, usiłowały dostać się do szklanki, gdzie był maleńki pan Kleks. Ratując go przed widelcami, szybko wstawiłem szklankę do kredensu i mocno zatrzasnąłem drzwiczki. W tej samej chwili obudziłem się. Ujrzałem nad swoim łóżkiem prawdziwego pana Kleksa, który stał wpatrzony w moje senne lusterko, szarpał sobie brwi i mówił sam do siebie: – Sen o siedmiu szklankach… Sen o siedmiu szklankach… No, no! 9. ANATOL I ALOJZY Przez cały wrzesień lały ulewne deszcze. Na krok nie wychodziliśmy z domu, zabawy w parku i gry na boisku ustały zupełnie, pan Kleks posmutniał i stał się dziwnie małomówny, jednym słowem – wyraźnie zaczęło się coś psuć w naszej Akademii. Któregoś wieczoru pan Kleks oświadczył nam, że życie bez motyli i bez kwiatów bardzo go nuży i że wskutek tego musi zacząć wcześniej chodzić spać. Pożegnaliśmy się tedy z panem Kleksem i udaliśmy się do naszej sypialni. – Nudno mi – rzekł jeden z Aleksandrów. A ja wam coś powiem – odezwał się nagle Artur – pan Kleks ma jakieś wyraźne zmartwienie. Czy żaden z was nie zauważył, że stał się trochę mniejszy, niż był dotychczas? – Istotnie! – zawołał jeden z Antonich. – Pan Kleks maleje. – A może mu się popsuła jego powiększająca pompka? – zapytał Anastazy. Nie brałem udziału w rozmowie, gdyż byłem bardzo senny. Położyłem się więc do łóżka i usnąłem natychmiast. Śniło mi się, że jestem młotkiem i że pan Kleks rozbija mną po kolei wszystkie moje guziki. Uderzenia młotka rozlegały się po całej Akademii i wzmogły się do tego stopnia, że wreszcie się obudziłem, ale uderzenia nie ustały. Począłem więc nasłuchiwać. Nie ulegało wątpliwości, że owo stukanie dolatywało z parku i że ktoś wali w wejściową bramę. Zbudziłem natychmiast Anastazego, narzuciliśmy sobie płaszcze i świecąc latarkami, pobiegliśmy do parku. Za bramą stał fryzjer Filip w towarzystwie dwóch jakichś nieznanych chłopców. Wszyscy trzej przemoczeni byli do ostatniej nitki i deszcz ociekał z nich strumieniami. Anastazy otworzył bramę i wpuścił niezwykłych nocnych gości. – Nowi uczniowie pana Kleksa! – zawołał Filip zanosząc się od śmiechu. – Przyszłe znakomitości słynnej Akademii, cha-cha! Jeden ma na imię Anatol, a drugi Alojzy. Obydwaj na A, cha-cha! Anatolu, przedstaw się kolegom, bądź dobrze wychowany! Młodzieniec nazwany Anatolem ukłonił się mówiąc: – Jestem Anatol Kukuryk. A to jest mój młodszy brat Alojzy. – Z tymi słowy wskazał dłonią na drugiego chłopca, którego obaj z Filipem trzymali pod ręce. – Bardzo nam przyjemnie panów poznać – rzekł z galanterią Anastazy. – Niepotrzebnie jednak stoimy na deszczu. Panowie pozwolą za mną. Udaliśmy się wszyscy do Akademii, pozostawiliśmy w sieni zmoczone okrycia, po czym Anastazy wprowadził gości do jadalni i usadowił ich przy stole. Byli widać bardzo zmęczeni, gdyż Alojzy natychmiast usnął i kiwał się na krześle jak chińska figurynka. Filip przestał się śmiać i oznajmił, że miał zamiar przyprowadzić Anatola i Alojzego do Akademii przed wieczorem, ale zabłądził po drodze i wskutek tego dopiero po północy zdołał odszukać ulicę Czekoladową. – Jesteście pewno, panowie, głodni – rzekłem. – Będę musiał obudzić pana Kleksa i zawiadomić go o przybyciu panów. – Koniecznie trzeba obudzić pana Kleksa! – zawołał Filip śmiejąc się znowu. – Mam dla niego świeżutkie piegi, cha-cha! Bardzo chcielibyście zobaczyć pana Kleksa, cha-cha! Nieprawdaż, Anatolu? – Będzie to dla mnie wielki zaszczyt – odrzekł grzecznie Anatol. Wobec tego pobiegłem czym prędzej na górę i zapukałem do sypialni pana Kleksa. Ponieważ nikt nie odpowiedział, zapukałem powtórnie, potem jeszcze raz. Ale Pan Kleks miał widocznie bardzo mocny sen albo też w ogóle nie chciał się obudzić. Nacisnąłem klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz. Sądziłem, że może Mateusz usłyszy moje stukanie, na próżno jednak w dalszym ciągu dobijałem się do drzwi – nikt mi nie odpowiadał. Postanowiłem więc sam pójść do kuchni i przyrządzić kolację dla chłopców i dla Filipa. Znalazłem w spiżarni dzbanek z mlekiem, pieczywo, masło, trochę sera, kurę na zimno. Ustawiłem to wszystko na tacy i sięgnąłem do kredensu po talerze i szklanki. Naraz w jednej ze szklanek dostrzegłem coś szarego. W przekonaniu, że to mysz nakryłem szklankę dłonią i zbliżyłem do światła. To, co zobaczyłem, napełniło mnie przerażeniem. W szklance siedział pan Kleks. Maleńki pan Kleks. Wyraźnie rozpoznałem jego głowę, jego dziwaczny strój, nawet piegi na jego nosie. Siedział na dnie szklanki i spał. Wyjąłem go delikatnie dwoma palcami i położyłem na talerzyku. Zetknięcie z chłodną porcelaną obudziło pana Kleksa. Zerwał się na równe nogi, szybko rozejrzał się dookoła, po czym wydobył z kieszeni powiększającą pompkę i przyłożył ją do ucha. Niebawem też zaczął się powiększać, zeskoczył z talerzyka na krzesło, potem na podłogę, a po paru chwilach stał się normalnym, zwykłym panem Kleksem. Byłem tym wydarzeniem zupełnie oszołomiony i nie wiedziałem, jak się zachować. Pan Kleks przyglądał mi się uważnie przez jakiś czas, aż wreszcie rzekł do mnie surowo: – To wszystko tylko ci się śniło! Rozumiesz? Idiotyczny, głupi sen! Po prostu jakieś brednie! Zabraniam ci o tym śnie opowiadać komukolwiek. Pan Kleks ci zabrania! I żeby mi się więcej takie sny nie powtarzały! Pamiętaj! Przeprosiłem pana Kleksa, bo cóż innego miałem uczynić, po czym oznajmiłem mu o przybyciu Filipa z dwoma chłopcami. – Poradźcie sobie beze mnie – rzekł pan Kleks. – Daj im kolację i niech idą spać, a rano z nimi porozmawiam. Filip może położyć się w moim gabinecie na otomanie. Dobranoc. Po tych słowach wyszedł trzasnąwszy za sobą drzwiami. Wybiegłem za nim i widziałem, jak po poręczy wjeżdżał na górę. „Coś się psuje w Akademii” – pomyślałem. Wróciłem do kuchni, wziąłem tacę z kolacją i zaniosłem ją do jadalni. Alojzy spał w dalszym ciągu. Filip i Anatol zabrali się do jedzenia, nie zwracając na niego uwagi. – Może obudzić pańskiego brata? – zagadnął Anastazy Anatola. – Pewno jest bardzo głodny. – O, nie. To zbyteczne! – odrzekł Anatol. – Taki pokrzepiający sen zastąpi mu w zupełności jedzenie. Alojzy bardzo nie lubi, żeby go budzić. – Zobaczycie, chłopcy, to będzie chluba waszej Akademii, ten śpiący królewicz! – śmiał się Filip zjadając kurę. Po kolacji Anastazy zaprowadził Filipa do gabinetu, ja zaś udałem się do sypialni, aby przygotować łóżka dla obu chłopców. Gdy kończyłem przygotowania, w drzwiach ukazali się Anastazy i Anatol. Anatol niósł na rękach śpiącego Alojzego. – Bardzo nie lubi, żeby go budzić – wyjaśnił raz jeszcze Anatol. – Dlatego też nie będziemy go wcale rozbierali: niech sobie śpi w ubraniu. Położyliśmy go więc ostrożnie na łóżku, rozebraliśmy się szybko i usnęliśmy wreszcie po dziwnych wydarzeniach tej nocy. Nazajutrz zbudziłem się bardzo wcześnie. Przybycie nowych uczniów do Akademii stanowiło sensację niepospolitą. Szturchnąłem Alfreda, który spał w sąsiednim łóżku, i opowiedziałem mu szeptem o Anatolu i Alojzym. Alfred zbudził śpiącego obok Artura, Artur Aleksandra i po chwili w sypialni wrzało jak w ulu. Ranna pobudka Mateusza zastała wszystkich na nogach. Chłopcy przyglądali się ciekawie. Anatolowi, którego obudziła nasza krzątanina, oraz Alojzemu wyciągniętemu nieruchomo na łóżku. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł pan Kleks. – Dzień dobry, chłopcy! – zawołał od progu. – Gdzie są wasi nowi koledzy? Anatol usiadł na łóżku i rzekł uprzejmie: – Jestem, panie profesorze. Nazywam się Anatol Kukuryk, a to mój młodszy brat. Wskazał przy tym na Alojzego, który przez cały czas nawet nie drgnął. Pan Kleks przyjrzał się w milczeniu Anatolowi i podszedł do Alojzego. Długo stał nad nim zagłębiony w swych myślach, wreszcie nachylił się i krzyknął mu prosto w ucho: – Nazywasz się Alojzy, prawda? Alojzy nie drgnął. – Czy mnie słyszysz, Alojzy? – krzyknął znowu pan Kleks. Alojzy nie drgnął. Wówczas pan Kleks podniósł mu powieki i zajrzał w oczy, dłonią potarł mu policzki i czoło, poklepał po rękach. Ale i to nie zdołało obudzić Alojzego. – Popatrzcie, chłopcy – zwrócił się do nas pan Kleks. – Alojzy nie jest żywym człowiekiem, tylko lalką. Byłem zawsze przeciwny wprowadzaniu lalek do mojej Akademii. Ale teraz już nic nie poradzę. Alojzy został w nocy podstępnie przemycony. Będę miał z nim mnóstwo kłopotów. Muszę go nauczyć czuć, myśleć i mówić. Spróbuję, może mi się uda. Adasiu, weź sobie do pomocy Alfreda i dwóch Antonich i zanieście Alojzego ostrożnie do szpitala chorych sprzętów. Lekcji żadnych dzisiaj nie będzie, gdyż jestem zajęty. Jeśli nie będzie deszczu, możecie pójść z Mateuszem do parku. Po tych słowach pan Kleks trochę jak gdyby się przykurczył i wyszedł z pokoju. Bez chwili zwłoki przy pomocy trzech wyznaczonych kolegów zabrałem się do przenoszenia Alojzego. Jakżeż wielkie jednak było moje zdziwienie, gdy okazało się, że niczyja pomoc nie jest mi potrzebna i że sam jeden z łatwością mogę unieść Alojzego. Był lekki jak piórko. Gdy trzymałem go na rękach, chłopcy otoczyli mnie ze wszystkich stron, pragnąc dokładnie się przyjrzeć. Gdyby nie zadziwiająca lekkość i martwota, Alojzy niczym właściwie nie różniłby się od żywego człowieka. Kształt głowy, włosy, wyraz twarzy, układ ust, wilgotna powłoka oczu, zarys czoła, nosa i podbródka, ręce i paznokcie na palcach, wszystko to było tak naturalne, tak łudząco prawdziwe, że mało kto od pierwszego wejrzenia rozpoznałby w Alojzym lalkę. Nawet masa, z której ulepiona była twarz i ręce, miała elastyczność i ciepło, właściwe tylko i wyłącznie ludzkiemu ciału. Krótko mówiąc, wykonanie tej wspaniałej, niezwykłej lalki godne było najwyższego podziwu. Zachwyt nasz nie miał granic, a przy tym pożerała nas ciekawość, czy pan Kleks zdoła Alojzego ożywić i jak ułożą się nasze stosunki z lalką, która stanie się sztucznym człowiekiem. Anatol wtrącił się wreszcie do naszej rozmowy i bardzo uprzejmie zaczął wyjaśniać nam budowę lalki, którą kochał jak brata. Skorzystałem z tego, wyrwałem się kolegom i pobiegłem z Alojzym do pana Kleksa, który wyczekiwał już niecierpliwie w szpitalu chorych sprzętów. – Połóż go na tym stole – rzekł do mnie – natychmiast zabierzemy się do roboty. – A więc mogę tu zostać? – zapytałem nieśmiało. – Owszem – odparł pan Kleks – potrzebna mi będzie pomoc. Ponieważ nie jedliśmy jeszcze śniadania, pan Kleks po raz pierwszy poczęstował mnie pigułkami na porost włosów, po czym polecił mi, abym Alojzego rozebrał. Okazało się, że tylko głowa i dłonie lalki ulepione były z cielesnej masy, wszystkie zaś pozostałe jej części pokrywała cienka warstwa miękkiego metalu o mieniącym się różowym połysku. Pan Kleks wyjął z kieszeni spodni duży słoik z maścią i rzekł: – Tą maścią będziesz nacierać Alojzego tak długo, aż pod metalową powierzchnią pojawią się naczynia krwionośne. Musisz uzbroić się w cierpliwość, gdyż nacieranie potrwa bardzo długo. Zacznij od nóg, a ja zajmę się przez ten czas płucami i sercem. Praca nasza trwała kilka godzin bez przerwy. Pan Kleks odśrubował blachę, która pokrywała klatkę piersiową lalki, i niestrudzenie majstrował w jej wnętrzu. Mnie od nacierania wprost omdlewały ręce, doprowadziłem jednak wreszcie do tego, że pod metalowym naskórkiem Alojzego pomału zaczęły się ukazywać liczne rozgałęzienia cieniutkich żyłek. – Nogi mają już dosyć – rzekł po pewnym czasie pan Kleks nie patrząc wcale w moją stronę. – Zajmij się teraz rękami. Zabrałem się wobec tego do wcierania maści w ramiona i dłonie Alojzego. Właśnie w tej chwili gdy pojawiły się już na nich naczynia krwionośne, rozległ się dźwięk dzwonka wzywającego na obiad. Pan Kleks, purpurowy z napięcia i wysiłku, rozprostował plecy, przyśrubował z powrotem blaszaną pokrywę do klatki piersiowej lalki i rzekł do mnie z zadowoleniem: – Doskonale! Świetnie! Idź teraz na obiad, a ja tymczasem popracuję nad mózgiem tego kawalera. Z żalem opuściłem szpital chorych sprzętów i udałem się do jadalni. Pierwszy podbiegł do mnie Anatol, a za nim pozostali koledzy i zarzucili mnie tysiącami pytań: – Czy Alojzy już chodzi? – Czy mówi? – Co robi pan Kleks? – Kiedy zejdzie na dół? – Co Alojzy ma w głowie? – Czy Alojzy już myśli? Opowiedziałem im dokładnie o wszystkim, co działo się w szpitalu chorych sprzętów, a potem szybko zabrałem się do jedzenia, aby co rychlej wrócić do przerwanej pracy. Gdy byliśmy już przy deserze, drzwi od jadalni otworzyły się nagle. Dwadzieścia pięć par oczu zwróciło się w ich kierunku. W drzwiach stał Alojzy podtrzymywany przez pana Kleksa. Stawiając niezręczne i płochliwe kroki, posuwał się z wolna naprzód, rozglądał się ciekawie dookoła i przesadnie gestykulował lewą ręką. – Macie go! – zawołał z tryumfem pan Kleks. – Poznajcie się z waszym kolegą. – Dzień dobry, Alojzy! – odezwał się pierwszy Anatol, olśniony widokiem lalki. – Dzień do-bry – odrzekł Alojzy wymawiając z trudem każdą sylabę. – Powiedz jak się nazywasz! – krzyknął mu w ucho pan Kleks. – A-loj-zy Ku-ku-ku… – zaciął się Alojzy powtarzając monotonnie i bez przerwy pierwszą sylabę swego nazwiska. Pan Kleks otworzył mu usta, wsunął pod język dwa palce i szybko przykręcił jakąś śrubkę. – No, spróbuj mówić teraz. Lalka odetchnęła głęboko i powiedziała już nieco płynniej: – A-loj-zy Ku-ku-ryk. Nazywam się A-loj-zy Ku-ku-ryk. – Doskonale – klasnął w dłonie pan Kleks – doskonale! Siadaj teraz do stołu, a wy, chłopcy, dajcie mu coś do zjedzenia. Alojzy takim samym powolnym, ostrożnym krokiem zbliżył się do stołu, siadł na krześle i rzekł bezdźwięcznym głosem: – Daj-cie mi jeść. Jeden z Antonich podsunął mu talerz z makaronem i podał widelec. Alojzy ujął niezgrabnie widelec w garść i zabrał się do jedzenia. Znaczna część nabieranego makaronu wypadała mu z ust, resztę zaś powoli żuł i z trudem połykał. – Smaczne – powiedział z bladym uśmiechem, gdy już opróżnił talerz. Z zadziwiającą szybkością nabierał wprawy w jedzeniu, w ruchach i w mowie. Po godzinie zaczął układać dłuższe zdania, a pod wieczór wdał się z panem Kleksem w rozmowę o Akademii. Nazajutrz zaprowadziliśmy go do parku na spacer. Chodził już zupełnie poprawnie i próbował nawet gonić Anatola, ale zaczepił się o własną nogę i upadł. Jadł coraz staranniej, nauczył się trzymać w dłoniach nóż i widelec, a na trzeci dzień sam się umył, uczesał i ubrał. Po tygodniu nikt nie byłby już w stanie rozpoznać w Alojzym zwyczajnej lalki powołanej do życia przez pana Kleksa. 10. HISTORIA O KSIĘŻYCOWYCH LUDZIACH Gdy rano jak zazwyczaj przynieśliśmy panu Kleksowi nasze senne lusterka, pan Kleks rzekł do nas bardzo poważnie: – Słuchajcie, chłopcy! Jutro punktualnie o jedenastej rano odbędzie się wielka uroczystość w naszej Akademii. Domyślacie się zapewne, o co chodzi. Otóż opowiem wam, co moje prawe oko widziało na księżycu, czyli historię o księżycowych ludziach. Na uroczystość tę zaprosiłem sąsiednie bajki. Powiększyłem trzykrotnie salę szkolną, aby wszyscy mogli się w niej pomieścić. Cały dzisiejszy dzień przeznaczam na przygotowania. Chciałbym, abyście wyglądali schludnie i czysto. Poza tym proszę, abyście zajęli się uporządkowaniem parku i Akademii. Mateusz udzieli wam niezbędnych wskazówek. Ja przez ten czas przygotuję odpowiedni poczęstunek dla gości. Proszę mi nie przeszkadzać i nie wchodzić do kuchni. Czy mogę na was liczyć? – Tak jest, panie profesorze! – zawołaliśmy chórem. Niezwłocznie zabraliśmy się do roboty. Jedni z nas trzepali fotele i dywany, inni zaciągali i froterowali podłogi, myli okna, uprzątali ścieżki, pucowali obuwie, kąpali się, jednym słowem, w Akademii zawrzało jak w ulu. Mateusz bez przerwy krążył nad nami, zaglądał w najmniejsze szpary, poganiał nas i sprawdzał to, cośmy zrobili. Zdawało się, że wszystko idzie jak najlepiej i że nic nie jest w stanie zakłócić panującej w Akademii harmonii. Stało się jednak inaczej. Na świeżo zafroterowanej posadzce w gabinecie pana Kleksa pojawiła się nie wiadomo skąd kałuża atramentu. Z poduszek, które wietrzyły się na dziedzińcu, zaczęły się nagle unosić tumany pierza. Obsiadło ono dywany, meble i nasze ubrania, tak że ledwo mogliśmy się potem doczyścić. Okazało się, że czyjaś niewidzialna ręka poprzecinała poduszki nożem. Ale to jeszcze nie koniec. W sypialni naszej ni z tego, ni z owego pojawiły się ogromne ilości sadzy. Fruwała po pokoju opadając na czystą pościel i bieliznę. Gdy jeden z Adamów usiadł na otomanie rozdarł sobie spodnie, gdyż z otomany sterczały ostre gwoździe. Krzesła ktoś złośliwie wysmarował klejem. W łazience nie wiadomo kto poodkręcał wszystkie krany i woda zalała nie tylko całą łazienkę, ale i kuchnię, wskutek czego pan Kleks musiał włożyć na nogi głębokie kalosze. Nie mogliśmy w żaden sposób ustalić, kto tu jest winowajcą. Byliśmy wściekli, że cała nasza praca idzie na marne, i podejrzliwie spoglądaliśmy jeden na drugiego. Po południu jednak bomba wreszcie pękła. Artur, wchodząc po schodach na pierwsze piętro, spostrzegł przypadkowo przez uchylone drzwi Alojzego, który nożyczkami przecinał druty elektryczne. Pobiegł więc szybko po mnie i obaj niespodzianie wpadliśmy do pokoju. Alojzy roześmiał się głupio, ale nie przerywał bynajmniej swojego zajęcia. Wyrwałem mu z rąk nożyczki. Tak go to rozgniewało, że kopnął stojący obok stół i wywrócił go wraz ze wszystkim, co na nim stało. – Alojzy, opamiętaj się – rzekł Artur. – Nie chcę się opamiętać! – zawołał Alojzy. – Będę wszystko niszczył, bo tak mi się podoba! To ja wylałem atrament w gabinecie, to ja podziurawiłem poduszki, to ja napuściłem sadzy do sypialni! I co mi zrobicie? Nic. A jeśli będziecie mi się sprzeciwiali, podpalę całą tę budę i już! Przerażeni pobiegliśmy do kuchni do pana Kleksa i opowiedzieliśmy mu o łobuzerskich wybrykach Alojzego. Pan Kleks upuścił na podłogę tort, który trzymał właśnie w rękach, i zasępił się bardzo. – Przewidziałem, że z tym Alojzym będą nieprzyjemności – rzekł z zakłopotaniem. – Trudno. Dajcie mu, chłopcy, spokój, to nie jest wina jego, lecz mechanizmu. Tak jak nastawia się budzik na pewną godzinę, można również nastawić mechaniczną lalkę na wykonywanie pewnych czynności. Czuję w tym sprawę Filipa. Ale jestem zupełnie bezsilny. Rozumiecie? Jestem bezsilny. Przez chwilę panowało milczenie, po czym pan Kleks ciągnął dalej: – Nie znam mechanizmu Alojzego. Jest to sekret Filipa, który go skonstruował. Dlatego też musimy być dla Alojzego wyrozumiali i cierpliwi. W gruncie rzeczy prześcignął was wszystkich. Jest po prostu cudownym tworem. Nauczył się już w Akademii wszystkiego i umie nawet mówić po chińsku. Zdaje mi się, że dosłownie zjadł mój słownik chiński, bo nigdzie go nie mogę znaleźć. Idźcie do swojej pracy. Myślę, że Alojzy sam wreszcie się uspokoi, gdy zobaczy, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Wyszliśmy z kuchni bardzo strapieni. O ile Anatol był miłym chłopcem i dobrym kolegą, o tyle Alojzy od dłuższego już czasu dokuczał nam swymi drwinami i docinkami. Kpił sobie ze wszystkich i ze wszystkiego, odnosił się z lekceważeniem do pana Kleksa, po nocach nie dawał nam spać, a Mateuszowi przy każdej sposobności wyrywał pióra z ogona. Początkowo znosiliśmy cierpliwie jego wybryki, potem jednak zaczęliśmy go unikać, tak że wolny czas musiał spędzać samotnie albo z Anatolem, którego nieustannie dręczył, potrącał i szczypał. Był antypatycznym, obrzydliwym chłopcem, chociaż istotnie nie można było mu odmówić niezwykłych zdolności, inteligencji i sprytu. Trzeba go było za wszelką cenę na jakiś czas unieszkodliwić, dlatego też poświęciłem się dla dobra sprawy i zaproponowałem mu, aby poszedł ze mną do parku na szczygły. Alojzy zgodził się, wobec czego urwaliśmy kilka gałązek ostu na przynętę, przygotowaliśmy pętlice z końskiego włosia i zastawiliśmy sidła, sami zaś przyczailiśmy się w pobliskich krzakach. – Nudno mi – rzekł szeptem Alojzy. – Jesteście głupcy, jeśli możecie wytrzymać z tym waszym panem Kleksem. Przy pierwszej sposobności ucieknę stąd i wyjadę do Chin. Właśnie nigdzie indziej, tylko do Chin. Tak sobie postanowiłem. Nic mu na to nie odpowiedziałem, on zaś snuł dalej swoje zwierzenia. – Nie prosiłem pana Kleksa, aby uczył mnie myśleć. Mogłem bez tego się obejść. Wiem, że jestem zupełnie niepodobny do was, chociaż na pozór niczym się od was nie różnię. Właściwie nie cierpię was wszystkich, a na pana Kleksa nie mogę patrzyć. Zobaczysz, co ja jeszcze narobię. Długo będziecie mnie pamiętali. Mówił coraz głośniej, wreszcie jednak uspokoił się, oparł głowę na rękach i po chwili usnął. Skorzystałem z tego, wypuściłem złapanego szczygła i cicho stąpając na palcach, pobiegłem do Akademii. Chłopcy kończyli już swoje zajęcia. Pokoje i sale lśniły czystością, aż przyjemnie było spojrzeć. Zjedliśmy wcześnie kolację i poszliśmy spać. Alojzego nie było i nikt nawet o niego się nie zatroszczył. Postanowił widocznie spędzić noc w parku, czemu wcale się nie dziwiłem, gdyż wiedziałem, że ciało jego nie odczuwa chłodu. Nazajutrz wystroiliśmy się od rana i oczekiwaliśmy przybycia bajek. Pan Kleks po raz pierwszy włożył na siebie zamiast zwykłego swego surduta tabaczkowy frak z zielonymi wyłogami i w milczeniu przechadzał się po Akademii. Był cokolwiek mniejszy niż dnia poprzedniego, ale w nowym stroju zmiana ta była ledwie dostrzegalna. Już o godzinie dziesiątej zaczęli nadchodzić zaproszeni goście. Park zaludnił się mnóstwem najrozmaitszych postaci, jakie dzisiaj można oglądać tylko w teatrze lub w kinie. Aczkolwiek była to już późna jesień, w parku przygrzewało słońce i klomby oraz kwietniki nagle pozakwitały. Przed ganek zajeżdżały powozy i złocone karety, w powietrzu latające dywany i skrzynie furkotały jak samoloty. Przeróżne królewny i księżniczki ciągnęły w otoczeniu swoich dworzan i paziów. Gnomy i krasnoludki roiły się na ścieżkach, jak owe żaby po spuszczeniu stawu przez pana Kleksa. Przybywały też zwierzęta znane z niektórych bajek, a więc kot w butach, kura znosząca złote jajka, niedźwiadek Miś, Koziołek Matołek, Kaczka Dziwaczka, lis-przechera, czapla i żuraw, a nawet konik polny i mrówka. Rusałka jechała w szklanym powozie napełnionym wodą, a dookoła niej pluskały się złote rybki. Nie brak też było Arabów, Indian i Chińczyków oraz innych najrozmaitszych cudzoziemców z bajek i opowieści różnych ludów. Pan Kleks witał wszystkich przy wejściu do Akademii, a co najdziwniejsze, każdego znał osobiście. Muszę również stwierdzić, że najwspanialsi nawet królewicze okazywali panu Kleksowi szczególny szacunek i jego zaproszenie uważali dla siebie za zaszczyt. Widząc to, doznawałem uczucia dumy, że jestem uczniem takiego znakomitego człowieka. Sala szkolna, po rozszerzeniu jej przez pana Kleksa, stała się tak obszerna, że wszyscy goście pomieścili się w niej z łatwością, a gdyby miało ich być nawet trzy lub cztery razy więcej, na pewno dla nikogo nie zabrakłoby miejsca. Mnie wraz z pozostałymi chłopcami przypadło w udziale zajmowanie się gośćmi. Roznosiliśmy więc na srebrnych tacach i półmiskach przyrządzone przez pana Kleksa przysmaki. Były tam różne torty i ciastka, czekoladki, kwiaty i owoce w cukrze, pierniki, lody, kremy, winogrona i orzechy, wyśmienite przysmaki wschodnie dla bajek arabskich, napoje gorące i zimne, a nawet kompot i cukierki z kolorowych szkiełek, z motyli i z pelargonii. Dla znawców i smakoszów przygotowane były również pigułki na porost włosów, sny w pastylkach oraz zielony płyn. Żabka Podajłapka usadowiła się za moim uchem i podszeptywała mi, kogo i jak mam obsłużyć, co bardzo ułatwiło mi pracę. Kiedy wszystkie zaproszone bajki już się zebrały i zajęły miejsca, ustawiliśmy się pod ścianami. Punktualnie o godzinie jedenastej pan Kleks wszedł na katedrę. W swym tabaczkowym fraku, z Mateuszem na ramieniu, z rozwianym włosem i mnóstwem galowych piegów na nosie wyglądał wspaniale. Salę zaległa cisza. Pan Kleks odchrząknął i zaczął swoją opowieść: – Daleko, daleko, za borem, za rzeką, gdzie już nikt nie mieszka, biegnie wąska ścieżka. Ścieżka biegnie w górę przez kosmatą chmurę, przez białe obłoki biegnie w świat wysoki, gdzie w dali podniebnej wisi księżyc srebrny. Moje prawe oko bywało wysoko, wszystko, co widziało, mnie opowiedziało. Cała powierzchnia księżyca pokryta jest górami z miedzi, srebra i żelaza. Góry poprzecinane są we wszystkich kierunkach długimi, krętymi korytarzami, od których prowadzi niezliczona ilość drzwi do leżących wzdłuż korytarzy pieczar. Mieszkają w nich księżycowi ludzie, którzy nazywają się Lunnami. Na powierzchni księżyca panuje wieczysty mróz, dlatego też Lunnowie nigdy nie opuszczają wnętrza gór. Snują się nieustannie po swoich korytarzach, wędrują z piętra na piętro, zapuszczają się w głąb swojej planety, drążą niestrudzenie metalowe ściany i prowadzą pracowite życie mrówek. Roślinności na księżycu nie ma żadnej, nie ma też żadnych innych żywych istot prócz Lunnów. Lunnowie nie posiadają ani ciała, ani kości. Utworzeni są z mglistej miazgi podobnej do obłoków i mogą przybierać najrozmaitsze, dowolne kształty. Miazga ta pokryta jest przezroczystą elastyczną powłoką, przypominającą żelatynę. Wszyscy Lunnowie mają naczynia ze szkła, w którym spędzają czas wolny od pracy. Każde z tych naczyń posiada odrębny kształt, dzięki czemu Lunnowie mogą wyodrębnić się jedni od drugich. Mieszkania Lunnów wypełnione są dziwacznymi sprzętami z żelaza i miedzi. Są to przeróżne krążki, płytki, talerze, misy, poustawiane na trójnogach lub pozawieszane na ścianach. Światła Lunnowie nie posiadają, natomiast sami promieniują w miarę potrzeby. Żywią się zielonymi kulkami, które wybierają z miedzi. Wydają dźwięki podobne do uderzeń srebrnych dzwonków i doskonale w ten sposób porozumiewają się między sobą. Lunnowie poruszają się podobnie jak obłoki, to znaczy – płynąc. Do pracy nie używają żadnych narzędzi i we wszystkim, co robią, posługują się różnymi promieniami, które z siebie wydzielają. Tacy są księżycowi ludzie zwani Lunnami. Na południu półkuli księżyca, w Wielkiej Srebrnej Górze, mieszka władca Lunnów, potężny i groźny król Niesfor. On jeden tylko osiągnął taki stopień doskonałości, że utracił swą przezroczystość i ukształtował swe płynne ciało bez potrzeby uciekania się do szklanego naczynia. Król Niesfor podobny jest do człowieka ziemskiego, ma nawet ręce i nogi, brak mu tylko twarzy, dlatego też głowa jego posiada formę gładkiej kuli. Król Niesfor nigdy nie wypuszcza z dłoni wąskiego, długiego miecza. Gdy który z Lunnów narazi się na jego gniew, przekłuwa go ostrzem swej klingi. Wtedy z żelatynowej powłoki wypływa promienista miazga i ulatnia się w jednej chwili. Powłokę przekłutego Lunna król Niesfor zabiera do swego srebrnego pałacu i chowa do żelaznej skrzyni. Pewnego dnia król Niesfor przełamał obyczaje swojego ludu i wyszedł na powierzchnię Srebrnej Góry. Wtedy właśnie stała się rzecz, której nikt nie był w stanie przewidzieć… – w tym miejscu pan Kleks przerwał i uważnie czegoś nasłuchiwał. Po chwili zaczął zdradzać zaniepokojenie, które wyraźnie udzieliło się wszystkim obecnym. Z parku dolatywały krzyki, trzask łamanych gałęzi, brzęk tłuczonych szyb. Widocznie zaszło coś szczególnego. Zgiełk przybliżał się coraz bardziej, aż nagle drzwi do sali rozwarły się z łoskotem i w progu stanął Alojzy. Był rozczochrany, brudny, ubranie miał pomięte. W dłoni trzymał sękaty kij. Na twarzy jego malowała się wściekłość. – A cóż to znaczy, panie Kleks?! – zawołał głosem, który zamroził i przeraził wszystkich. – Zachciało się wam urządzać zabawy beze mnie! Co? Mnie się zostawiło szczygłom na pożarcie, a tu przez ten czas opowiada się bajeczki! Czego się gapicie na mnie, wy wszyscy? Fora ze dwora! Wynosić się stąd, pókim dobry! Przy tych słowach zaczął wymachiwać kijem nad głowami wystraszonych gości. Pan Kleks zaniemówił, spoglądał przed siebie szklanym wzrokiem i nerwowo szarpał brwi. Alojzy bez żadnych przeszkód buszował po sali, wreszcie zbliżył się do stołu zastawionego przysmakami pana Kleksa i z całych sił uderzył w stół kijem. Rozległ się trzask, odłamki porcelany i szkła posypały się we wszystkie strony, a kremy i napoje ochlapały najbliżej siedzących gości. Anatol usiłował obezwładnić Alojzego, ale jednym pchnięciem pięści został obalony na podłogę. Powstał popłoch nie do opisania. Jedna królewna i dwie małe księżniczki zemdlały, pozostali zaś goście pozrywali się z miejsc i zaczęli uciekać drzwiami i oknami. Pan Kleks stał nieruchomo jak słup soli, skurczył się tylko nieco i ze smutkiem spoglądał na Alojzego. – Hej! Panowie, panowie! – krzyczał Alojzy – może byście się tak trochę pospieszyli? Zmykaj, Kaczko Dziwaczko, bo cię zjem na obiad! Uciekaj, mrówko, bo cię rozdepczę! Teraz ja się bawię, cha-cha-cha! Z ciżby tłoczących się do drzwi gości wysunęła się nagle piękna blada pani o dumnej postawie. Podeszła do Alojzego i rzekła doń stanowczym głosem: – Jestem Wieszczką lalek. Żądam od ciebie, abyś natychmiast opuścił salę! Ale Alojzy nie był już zwykłą lalką i dlatego Wieszczka nie miała nad nim władzy. Roześmiał się jej szyderczo w twarz, odwrócił się plecami i rozpychając się brutalnie, zawołał: – To jeszcze nie koniec, panie Kleks! Odechce się panu pańskich bajeczek! Z pańskiej Akademii zostaną trociny. Rozumie pan? Tro-ci-ny! Alfred, nie mogąc znieść tej sceny, rozpłakał się. Inni chłopcy stali przerażeni i spoglądali na pana Kleksa. Ja dygotałem wprost z oburzenia i uczucia przykrości. Sala stopniowo opróżniała się, aż wreszcie opustoszała całkiem. Z parku dolatywał turkot odjeżdżających powozów i karet. Zemdloną królewnę wynieśli jej paziowie na rękach. Zostaliśmy sami z panem Kleksem znieruchomiałym i zapatrzonym przed siebie. Tymczasem sala zmniejszyła się i powróciła do zwykłych swoich rozmiarów, niebo zachmurzyło się i znowu zaczął padać drobny jesienny deszcz. Alojzy z miną pełną zadowolenia rozsiadł się w fotelu na wprost pana Kleksa i wyzywająco gwizdał. Wreszcie pan Kleks się ocknął. Rozejrzał się po pustej sali, popatrzył na nas, stojących pod ścianami, potem na Alojzego i rzekł spokojnie, jak gdyby nigdy nic: – Szkoda, chłopcy, że nie mogłem opowiedzieć do końca historii o księżycowych ludziach. Będę musiał odłożyć to do innej książki! Trudno. Zdaje się, że czas już na obiad. Prawda, Mateuszu? – Awda, awda! – zawołał Mateusz i pofrunął w kierunku jadalni. Nie zwracając uwagi na Alojzego, pan Kleks przeszedł obok niego, uniósł się w powietrze i popłynął w ślad za Mateuszem, przytrzymując rękami rozwiewające się poły swego tabaczkowego fraka. Taki to był wspaniały człowiek! Pages: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 "chwytały je specjalne ruchome dźwigi" fragmęt " Akademia pana Kleksa" Jezus urodził się na plantach w Krakowie; nonton Video bokeh china crot; zapakuje plecak i w podroz wyrusze; biale przegrywa czarne wygrywa; Vixiarski balet; artem karcher ljubi menja tlumaczenie; porobiona mefedronem nie wraca do domu dzwoni do niej chłopak ale; Panie
W ostatniej części omówiliśmy rolę UDT (Urząd Dozoru Technicznego), stojącego na straży poprawnej eksploatacji wind, podnośników i schodów ruchomych. Prezentowaliśmy zakres badań realizowanych przez UDT, proces uruchomienia maszyn oraz zasady konserwacji. ModernizacjaPOLECAMY Polskie przepisy dotyczące eksploatacji dźwigów, schodów i chodników ruchomych nie określają terminu wymiany dźwigów lub schodów i chodników ruchomych. W odniesieniu do zagadnień związanych z modernizacją przepisy europejskie jedynie zalecają podjęcie działań, jeżeli wymaga tego bezpieczeństwo. Nie ma bezpośrednich regulacji prawnych dotyczących obowiązku podnoszenia stopnia bezpieczeństwa (modernizacji) istniejących dźwigów, schodów i chodników ruchomych. W odniesieniu do użytkowanych dźwigów zagadnienie bezpieczeństwa zostało ujęte w zaleceniu Komisji Europejskiej 95/216/WE z dnia 8 czerwca 1995 r. w sprawie poprawy bezpieczeństwa dźwigów istniejących. Jest to zalecenie, nie wiąże zatem państw członkowskich – każde z nich może wprowadzić w życie zalecenie wg własnego uznania, biorąc pod uwagę sytuację na własnym terytorium. Zalecenie stosuje się głównie do starych dźwigów, niespełniających zasadniczych wymagań dyrektywy dźwigowej 95/16/WE. W zaleceniu podane są zasady odnoszące się do: – instalacji drzwi kabinowych oraz piętrowskazywacza wewnątrz kabiny; kontroli i wymiany lin nośnych kabiny; – modyfikacji układów sterowania zatrzymaniem, aby uzyskać wysoki stopień dokładności przy zatrzymywaniu kabiny oraz stopniowe zwalnianie jej ruchu; – dostosowania elementów sterowniczych w kabinie i w szybie, aby były zrozumiałe i dostępne dla samodzielnie poruszających się osób niepełnosprawnych; – wyposażenia drzwi automatycznych w czujniki wykrywające obecność ludzi i zwierząt; wyposażenia dźwigów o prędkości większej niż 0,6 m/s w układ chwytaczy pozwalający na łagodne opóźnienie podczas zatrzymywania; – modyfikacji systemów alarmowych w celu stworzenia stałej łączności z szybko reagującą ekipą ratowniczą; – eliminacji azbestu zastosowanego w układach hamulcowych; – instalacji urządzenia zapobiegającego niekontrolowanemu ruchowi kabiny w górę; – wyposażenia kabiny w oświetlenie awaryjne, działające w przypadku odcięcia źródła zasilania, które powinno działać dostatecznie długo, aby służby ratownicze zdążyły zainterweniować w normalnym trybie. Instalacja ta powinna także umożliwiać funkcjonowanie systemu alarmowego, o którym mowa w punkcie wyżej. W odniesieniu do tych zasad zaleca się stosowanie normy PN-EN 81-80, zakładającej osiągnięcie poziomu bezpieczeństwa długo użytkowanych dźwigów równoważnego z poziomem bezpieczeństwa w dźwigach nowo instalowanych, zgodnego z aktualnym stanem wiedzy w tym zakresie. Na temat poprawy bezpieczeństwa schodów i chodników ruchomych Komisja Europejska nie sformułowała zalecenia w takim znaczeniu jak dla dźwigów. Niemniej jednak została opracowana norma PN-EN 115-2 zawierająca wskazówki dotyczące poprawy bezpieczeństwa istniejących schodów i chodników ruchomych, które mogą być pomocne w osiągnięciu równoważnego poziomu bezpieczeństwa zgodnego z aktualnym stanem wiedzy w zakresie bezpieczeństwa dla nowo instalowanych schodów i chodników ruchomych. Warto wspomnieć, że wymienione normy są pomocne użytkownikom, firmom konserwującym, modernizującym i naprawiającym oraz innym środowiskom branżowym. W Polsce dźwigi są modernizowane pomimo braku jakiegokolwiek aktu prawnego nakazującego takie działania. Demontowane są również stare urządzenia i w ich miejsce montuje się nowe, spełniające aktualnie obowiązujące standardy bezpieczeństwa. Awarie i wypadki Zgodnie z aktualnymi standardami bezpieczeństwa dźwigi i schody ruchome powinny być tak zabezpieczone, aby użytkownicy byli maksymalnie zabezpieczeni przed skutkami ich niewłaściwego użytkowania. Porównując różne grupy urządzeń technicznych, można stwierdzić, że wypadków i awarii dźwigów, schodów i chodników ruchomych jest stosunkowo niewiele, co świadczy o tym, że system zapewnienia bezpieczeństwa technicznego funkcjonuje właściwe. Nie oznacza to oczywiście, że stan taki nie wymaga poprawy i ciągłego monitorowania. Każde zdarzenie, nawet niegroźne, powoduje duże zainteresowanie mediów i innych środowisk stanem bezpieczeństwa tych urządzeń. Skądinąd taki sposób dyskusji niejednokrotnie stanowi powód podjęcia działań w kierunku modernizacji lub wymiany tych urządzeń. Pośród urządzeń do przemieszczania osób największe problemy związane z bezpieczeństwem stwarzają dźwigi zamontowane w latach 70. i 80., których kabiny nie posiadają drzwi kabinowych. Użytkowanie przez pasażerów tego rodzaju dźwigów niezgodne z przeznaczeniem, jakie przewidział producent w instrukcji eksploatacji, np. przebywanie zbyt blisko krawędzi podłogi kabiny od strony drzwi przystankowych, może prowadzić do niebezpiecznych sytuacji. Statystyki prowadzone przez UDT wskazują, że główną przyczyną awarii i wypadków z udziałem dźwigów, schodów i chodników ruchomych jest tzw. czynnik ludzki, czyli niestosowanie się do wskazówek zawartych w instrukcji eksploatacji, niewłaściwe zachowania użytkowników oraz akty wandalizmu. W aktualnie projektowanych budynkach urządzenia do... Czasopismo jest dostępne dla zalogowanych użytkowników. Jak uzyskać dostęp? Wystarczy, że założysz bezpłatne konto lub zalogujesz się. Czeka na Ciebie pakiet inspirujących materiałów pokazowych. Załóż bezpłatne konto Zaloguj się
Dwa sławy zawód - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. DAM 25 punktów Ułóż po kolei ( pan kleks) Gdy idąc w ślad pana Kleksa nabrałem w płuca pewną ilość powietrza i poczułem wewnątrz niezwykłą lekkość, zrozumiałem, że już gotów jestem do lotu. Wydąłem, więc policzki i począłem natychmiast unosić się w górę. Praca wrzała, a łoskot maszyn i narzędzi zagłuszał słowa inżyniera Kopcia, który tłumaczył coś i objaśniał piskliwym głosem. W następnych halach fabrycznych wyrabiane były dziury i dziurki większych rozmiarów, a wiec dziury na łokciach, dziury w moście, a nawet dziury w niebie. Te ostatnie były szczególnie duże i maszyny, na których je toczono, wystawały wysoko ponad dach fabryki, a robotnicy pracujący przy nich musieli. Wspinać sie po olbrzymich rusztowaniach. Gdy weszliśmy do pierwszej hali, o Mało nas nie oślepiły snopy różnokolorowych iskier, tryskających z pąsów transmisyjnych, elektrycznych świdrów i tokarek. Pamiętając o zakazie inżyniera Kopcia musieliśmy nieustannie pilnować Alfreda, gdyż miał ogromna skłonność do dłubania w nosie i co chwila odruchowo wyciągał palec, aby podłubać nim w dziurkach obrabianych przez tokarzy. Gotowe wyroby wrzucali do małych wagoników, a po napełnieniu chwytały je specjalne ruchome dźwigi i przenosiły do składu w sąsiednim gmachu. Przyglądaliśmy się sie z ogromnym zainteresowaniem pracy maszyny i podziwialiśmy niezwykłą wprawę tokarzy, którzy za jednym obrotem kola otrzymywali dziesięć do dwunastu prześlicznie wykończonych dziurek. Fabryka składała się z dwunastu olbrzymich budynków o przezroczystych murach i oszklonych dachach. Z daleka już można było rozpoznać potężne koła maszyn, których stukot donośnym echem rozlegał się po całej okolicy. Pan Kleks zbliżył sie do jednego z wagoników, wyjął z nosa obie zużyte swoje dziurki, wybrał sobie dwie nowe, dopiero, co utoczone, i włożył je do nosa na miejsce starych. Wyglądały ślicznie, połyskiwały polerowanymi brzegami i widzieliśmy, z jaka przyjemnością pan Kleks raz po raz wyciera nos. Maszyny stały długimi szeregami w kilka rzędów, inne zawieszone były na linach i dźwigach, przy wszystkich zaś uwijały sie tłumy robotników ubranych w skórzane fartuchy i hełmy o czarnych szkłach. Answer I can't sleep for dreaming about you When you're gone there's nothing I can do But lie awake alone and dream the whole night through I can't sleep for dreaming about you Łamigłówka i układanka „chwytały je specjalne ruchome dźwigi” „obie zużyte swoje dziurki” „słowa inżyniera Kopcia” „podłubać nim w dziurkach obrabianych przez tokarzy” „dziurki w nosie i dziurki w uszach, jak również inne jeszcze dziurki mniejszego kalibru” „tryskających z pasów transmisyjnych, elektrycznych świdrów i tokarek” „ubranych w skórzane fartuchy i hełmy o czarnych szkłach” „olbrzymich budynków o przezroczystych murach i oszklonych dachach” „za jednym obrotem koła otrzymywali dziesięć” „wystawały wysoko ponad dach fabryki” Źródło grafiki: Licencja: CC0 Public Domain
prosimy was o uśmiech tekst piosenki; nuty piosenki mam te moc; Rączki do góry sięgamy chmury' zespo;u eden; beryl knopfler; po drugiej stronie; The Kooks - Bad Habit
Podesty ruchome to urządzenia z grupy dźwigów. Składają się z platformy przypominającej gondole lub kosz (stąd tak też potocznie jest ona nazwana), zawieszonej na dźwigu lub wysięgniku podnoszącym. Przeznaczone są do pracy na wysokościach, dzięki platformie umożliwiającej podniesienie osób lub materiałów, w pionie oraz w poziomie. Podesty ruchome często są wykorzystywane zamiast budowania rusztowań stałych. Nadają się zarówno do użytku w pomieszczeniu jak i na zewnątrz. Swoje zastosowanie znajdują w pracach montażowych i budowlanych, a także w pracach przy liniach i słupach elektroenergetycznych. Przydadzą się również podczas mycia elewacji czy zmiany bilbordów już trochę jaśniej? Zatem możemy przejść do ich i ich zastosowaniePodesty ruchome możemy podzielić na trzy grupy, biorące pod uwagę różne aspekty według rodzaju wysięgnika:Przegubowe – posiadające maszt z łamanym przegubemTeleskopowe – których maszt ma konstrukcję teleskopowąNożycowe – w których skład wchodzą dwie dźwignie, umożliwiające pracę w pioniePrzegubowo teleskopowe – łączące ze sobą dwa wyżej wymienione rodzajeRozgrupowane według rodzaju napędu:SpalinoweElektryczneRozgrupowane według rodzaju cech głównych:Ruchome przejezdne ( wielobieżne, samojezdne i przewoźne )Ruchome wisząceRuchome masztoweRuchome stacjonarneTen ostatni rodzaj rozgrupowania postaram się objaśnić szerzej, gdyż jest on najistotniejszy. Podział ten stworzony został przez Urząd Dozoru one najbardziej popularną grupę podestów. W skład tych urządzeń wchodzi podwozie, platforma oraz konstrukcja nośna połączona z podwoziem, na której umiejscowiona jest platforma robocza. Ze względu na swoje funkcje i zastosowanie możemy wyróżnić kilka rodzajów podestów ruchomych przejezdnie. Bardzo ważne jest to, aby przed wyborem sprzętu dokładnie poznać specyfikacje każdego dostępnego modelu i dobrać właściwy. W momencie dokonywania wyboru bierzemy pod uwagę miejsce wykonywania prac oraz ich sposób wielobieżnePodesty ruchome przejezdne wolnobieżne ułatwiają dostęp do określonych miejsc gdzie musi znaleźć się osoba lub potrzebne do pracy elementy. Najważniejszą cechą tych podestów jest to, że posiadają one własny napęd na dwa lub cztery koła lub napęd gąsienicowy. Powoduje to duże ułatwienie, ponieważ nie mamy wtedy konieczności montowania napędu w zewnętrznym pojeździe. Posiadają one zasilanie elektryczne lub spalinowe, a także to właśnie w nich wyróżniamy rozgrupowanie na rodzaj wysięgnika, mogą zatem być przegubowe, teleskopowe lub nożycowe. Przygotowując się do pracy musimy dobrać odpowiednie urządzenie. Łatwo określić, że potrzebujemy podestu wielobieżnego, ale to czy ma być on np. teleskopowy czy nożycowy wymaga już większego rozeznania. Przede wszystkim musimy zwrócić uwagę na transportowany ciężar oraz rodzaj realizacji przewoźneTen typ podestów nie posiada własnego napędu. Mamy jednak możliwość zamontowania go na podwoziu przyczepy, która jest przystosowana do ciągnięcia za pojazdem. Dzięki temu podesty ruchome przejezdne przewoźne są dopuszczone w ruchu drogowym, jako rodzaj przyczep specjalnych. Charakteryzują się łatwością obsługi, mobilnością i w porównaniu z innymi podestami wypadają jako dość tanie urządzenie. Nadadzą się do pracy, która wymaga częstej zmiany obszaru wykonywanych samojezdneTak samo jak podesty przewoźne są one dopuszczone do ruchu drogowego. Wynika to z tego, iż mają one możliwość montażu bezpośrednio na podwoziu samochodowym. Sprawia to, że nie potrzebują one nawet montowania przyczepy, co za tym idzie ich transport jest jeszcze konstrukcja składa się z platformy roboczej, dwóch specjalnych lin, umieszczonych na dźwigach oraz wciągarki zamontowanej na platformie. Wyposażony jest również w układ sterowania centralnego i urządzenia zabezpieczające. Cechuje się możliwością stałego montażu na obiektach budowlanych, np. dachach. Swoje zastosowanie znajduje w pracy przy mostach i wiaduktach, platformach wiertniczych czy rodzaj podestu posiada maszt, na którym jest umieszczona platforma. Jej ruch jest możliwy dzięki dźwigowi zębatkowemu. Maszt może mieć formę składaną, co umożliwia zmianę jego wysokości. Konstrukcja znajduje się na podwoziu, które posiada koła, a więc całość jest przystosowana do prostego i szybkiego transportu. Warto zwrócić uwagę, że nie wszystkie podesty masztowe można używać na zewnątrz, są rodzaje przeznaczone tylko i wyłącznie do użytku wewnętrznego. Możemy je wykorzystać między innymi do prac magazynowych, montażu okien, malowania, tynkowania czy ocieplania konstrukcja połączona jest z podłożem. Na niej umieszczona jest platforma robocza. Podest ten nie posiada mechanizmu umożliwiającego przemieszczanie, więc nadaje się głównie do pracy w jednym, konkretnym miejscu. Używany jest zarówno w wewnątrz budynków, jak i na zewnątrz. Wykorzystywany jest do prac w przemyśle ciężkim, prac remontowych, procesach produkcyjnych oraz w podestów ruchomychKonserwacja podestów ruchomych musi odbywać się przez osobę, która posiada do tego uprawnienia. Z racji tego, iż stan techniczny urządzeń kontrolowany jest przez Urząd Dozoru Technicznego muszą one być raz w roku poddawane badaniom okresowym. Nie można również zapomnieć o przeglądach konserwacyjnych, przeprowadzanych co 30 na podesty ruchomePodesty ruchome zaliczamy do grupy urządzeń, które są objęte dozorem technicznym. Zatem, obsługa takiego urządzenia wymaga posiadania uprawnień UDT, a jest to nic innego jak zaświadczenie kwalifikacyjne wydawane tylko i wyłącznie przez Urząd Dozoru Technicznego. Aby je zdobyć, należy odbyć kurs, zakończony egzaminem. Podczas jego trwania kursant zdobywa wiedzę teoretyczną jak i praktyczną. Zostaje przygotowany do wykonywania pracy w sposób bezpieczny, z zachowaniem wszystkich zasad.
na zawsze ty piękni - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.

W procesie decyzyjnym związanym z wyborem dŸźwigu największe znaczenie ma fachowy dobór i opis pożądanych cech urządzenia. Kilka słów o rynku dźwigów Dźwigi (windy) są specyficzną grupą maszyn, podlegającą Dozorowi Technicznemu [1, 3]. Ze względu na cechy użytkowe i restrykcyjne ograniczenia techniczne w projektowaniu wynikające z troski o bezpieczeństwo objęte są przepisami nie tylko dyrektywy maszynowej, ale również odrębnej dyrektywy dźwigowej (patrz ramka), z licznymi normami zharmonizowanymi, implementowanymi do polskiego prawa. W zakresie eksploatacji podlegają prawu krajowemu [4]. Dyrektywa 95/16/WE z dnia 29 czerwca 1995 r. Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie zbliżenia ustawodawstw państw członkowskich, dotyczących dźwigów została implementowana do polskiego prawa Rozporządzeniem Ministra Gospodarki z dnia 8 grudnia 2005 r. w sprawie zasadniczych wymagań dla dźwigów i ich elementów bezpieczeństwa ( Nr 263 z 2005 r. poz. 2198) [5]. Część postanowień została zmieniona Dyrektywą 2006/42/WE w sprawie maszyn i odpowiednim Rozporządzeniem Ministra Gospodarki z dnia 5 listopada 2008 r. ( Nr 203 z 2008 r. poz. 1270) [7]. Rynek dźwigów tak w Europie, jak i na świecie stanowi ogromną siłę ekonomiczną. Działają na nim tysiące firm. Wielkość tego rynku jest wprost proporcjonalna do rozwoju gospodarczego poszczególnych krajów, można więc wywieść zależność liczby eksploatowanych dźwigów od liczby ludności i dochodu per capita. Przykładowo: w Polsce eksploatuje się ok. 100 tys. dźwigów z czego 87,5 tys. osobowych i towarowo-osobowych, w dwu i pół razy bardziej ludnych Niemczech eksploatowanych jest ich ok. 700 tys., w całej Europie – ok. 4,5 mln. Liczbę montowanych w Polsce dźwigów osobowych i osobowo-towarowych (wg Biura Prasowego UDT) pokazano poniżej. Rok 2005 2006 2007 2008 2009 2010 2011 nowe dźwigi osobowe i osobowo-towarowe 1616 2674 3444 4724 4971 4723* 5163** w tym o napędzie elektrycznym 1185 1902 2643 3759 3957 3610 3941 w tym o napędzie hydraulicznym 431 772 801 965 1014 980 958 w tym bez maszynowni 856 1366 1668 2767 2883 2512 2818 * 133 dźwigi bez określonego w bazie rodzaju napędu ** 264 dźwigi bez określonego w bazie rodzaju napędu Jeżeli do tych liczb dorzucimy kilkaset dźwigów towarowych montowanych rocznie będziemy mieli obraz całego rynku. Należy zauważyć też, że dopiero cztery lata temu osiągnięto średni poziom liczby montowanych dźwigów (new instalation) z drugiej połowy lat siedemdziesiątych ub. wieku. Wszystko to świadczy zarówno o ogromnej zapaści na rynku dźwigów w pierwszym okresie transformacji gospodarczej, jak i o ogromnym potencjale wzrostowym. Zdają sobie z tego sprawę wszyscy światowi i europejscy producenci, a wielu z nich działa już na naszym rynku. Dostawcy – charakterystyka i kanały dystrybucji Producenci zagraniczni są dostawcami większości dźwigów i ich zespołów sprzedawanych w Polsce. Są to: a) koncerny działające globalnie, które sprzedają kompletne dźwigi łącznie z montażem i serwisem; b) mniejsze firmy, głównie włoskie, hiszpańskie, niemieckie i greckie, które sprzedają kompletne dźwigi, niektóre z nich oferują serwis, mają one różnorodne kanały dystrybucji, np. własne biura handlowe, polskich przedstawicieli działających pod inną marką itp.; c) zagraniczni dostawcy komponentów – wyspecjalizowane firmy, które produkują i sprzedają zespoły i podzespoły dźwigowe; niektóre z nich oferują zespoły, z których kupujący może złożyć kompletny dźwig i sprzedać go pod swoją marką. Dyrektywa dźwigowa [5] wprowadziła pojęcie „instalującego dźwig”, czyli „osoby fizycznej lub prawnej, odpowiedzialnej za projekt, wytworzenie, zainstalowanie, udostępnienie dźwigu po raz pierwszy użytkownikowi, która umieszcza oznakowanie CE oraz wystawia deklarację zgodności WE.” Tak więc instalującym może być sprzedawca lub zakład montujący, a nie producent. Instalujący dźwig zgodny z dyrektywą dźwigową nie musi mieć jakichkolwiek uprawnień. Fot. 1. Dźwig elektryczny z górną maszynownią, udźwig 1600 kg, wciągarka bezreduktorowa Polskie firmy można podzielić na: a) producentów kompletnych dźwigów, sprzedających dźwigi pod własną marką, z reguły łącznie z montażem i serwisem; są wśród nich zakłady dawnego kombinatu KDO ZREMB, takie jak: WFD Translift, FUD z Bolęcina, PPUD Dźwigpol z Mławy, oraz z nowszą historią: PUPH Pilawa z Kołobrzegu, lubelski Lift Service Winda – Warszawa Sp. z i wielu innych, często instalujących kilka – kilkanaście dźwigów rocznie; b) dostawcy komponentów – wyspecjalizowane firmy, które produkują i sprzedają zespoły i podzespoły dźwigowe, takie jak kabiny, ramy kabinowe, różnego rodzaju drzwi, sterowania i wiele innych. W krajowych dźwigach udział części wyprodukowanych w Polsce jest zróżnicowany, czemu nie należy się dziwić w czasach daleko idącej temu można jednak kupić dźwigi o dowolnych parametrach, w standardzie nie odbiegającym od produktów czołowych wytwórców światowych. Podsumowując powyższe, trzeba stwierdzić, że rynek dostawców jest bardzo rozdrobniony, oferowana jest na nim ogromna gama podobnych (na pozór) produktów różnego pochodzenia, o różnych parametrach i różnej jakości. Dla laika, czyli osoby spoza branży, poruszanie się w tym gąszczu jest trudne, tym bardziej trudne jest podjęcie racjonalnej decyzji. Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego ok. 70% polskiego rynku opanowały wymienione powyżej koncerny. Powiemy o tym dalej. Odbiorcy Uczestnikami rynku są przede wszystkim klienci instytucjonalni, rzadziej osoby fizyczne. Dla naszych czytelników podział klientów na poszczególne grupy, jako oczywisty, nie będzie tu omawiany. Ciekawsze będzie zastanowić się, kto tak naprawdę decyduje o zakupie dźwigów i jakimi kieruje się przesłankami. Według teorii marketingu [20] kluczowe role w procesie zakupów odgrywają inicjatorzy, doradcy, decydenci i bezpośredni nabywcy. Z praktyki wynika, że najczęściej role te pełnią poczynając od fazy projektowania – architekci, a w fazie zakupów również inżynierowie budownictwa, w sumie pracownicy biur projektowych i firm budowlanych. Ustawa o zamówieniach publicznych funkcjonująca w obecnym kształcie przeniosła proces decyzyjny od inwestora, który powinien być decydentem, gdyż w jakiś sposób reprezentuje przyszłych użytkowników i płaci (a więc powinien wymagać), na rzecz wykonawców inwestycji czyli przedsiębiorstwa budowlane. Decyzje o wyborze dźwigów zapadają wówczas bez przetargu. Spotyka się jednak inwestorów, którzy np. korzystając z tego, że dostawa i montaż dźwigu nie jest robotą budowlaną, ogłaszają odrębne przetargi z dużą korzyścią – otrzymują oczekiwany lub lepszy produkt za niższą cenę. Podsumowując powyższe rozważania, trzeba podkreślić, że w procesie decyzyjnym największe znaczenie ma fachowe dobranie i opisanie cech potrzebnego dźwigu i to, że wykonują to najczęściej projektanci (architekci) nieprzygotowani przez uczelnie do tej roli. Powszechnie ściągane są projekty z Internetu, nie zawsze adekwatne do potrzeb, najczęściej zaś wykorzystywana jest bezpłatna pomoc pracownika firmy dźwigowej. W roli doradcy pojawia się najczęściej handlowiec znanego koncernu, który pomoże określić parametry dźwigów i podsunie gotowy projekt, a przy okazji zapewni sprzedaż swoich produktów. W Polsce brak specjalistycznych, niezależnych biur projektowych w branży dźwigowej, jakie funkcjonują np. w Niemczech, a u nas w innych branżach (np. konstrukcyjnych, instalacji sanitarnych itp.). A gdyby były – nie przetrwałyby, gdyż ta wiedza i umiejętności nie są doceniane. Fot. 2. Dźwig elektryczny z górną maszynownią, udźwig 500 kg, wciągarka reduktorowa Klasyfikacja dźwigów – różne spojrzenia Na wstępie przypomnijmy kilka pojęć. Tak więc: a) szyb – to najczęściej zamknięta przestrzeń, z reguły w kształcie prostopadłościanu, w której porusza się kabina i ew. przeciwwaga; b) nadszybie – część szybu od poziomu najwyższego przystanku do stropu; c) podszybie – część szybu od poziomu najniższego przystanku do dna; d) wysokość podnoszenia – różnica poziomów między najwyższym a najniższym przystankiem, wysokość szybu to d) + c) + b); e) maszynownia – pomieszczenie, w którym znajduje się zespół napędowo-sterujący, może być np.: nad szybem (górna), obok szybu, np. na najniższej kondygnacji (dolna boczna) itd.; Zespół napędowo- sterujący może znajdować się również: – wewnątrz szybu – w nadszybiu lub w podszybiu; – na zewnątrz szybu – w osłonie, np. w blaszanej szafie, czasem nazywanej maszynownią prefabrykowaną. Dźwigi można klasyfikować z różnych punktów widzenia, np. rodzaju napędu, przeznaczenia, różnych parametrów itd. Ze względu na napęd dzielimy dźwigi przede wszystkim na: – elektryczne, w których na linach (lub pasach) przewiniętych przez koło cierne z jednej strony jest zawieszona kabina, a z drugiej przeciwwaga; ruch zapewnia sprzężenie cierne cięgien z kołem napędzanym przez silnik elektryczny bezpośrednio lub pośrednio przez reduktor; – hydrauliczne, w których kabina podnoszona jest bezpośrednio lub pośrednio (przez układ linowy o określonym przełożeniu) przez jeden lub kilka siłowników. Ze względu na przeznaczenie dźwigów ważną dla projektantów klasyfikację znajdziemy w normie ISO 4190-1:2010 [18]. Pomocna jest ona przede wszystkim przy doborze wymiarów kabiny i drzwi w zależności od przeznaczenia. Norma dzieli dźwigi na klasy, – klasa I – dźwigi do budynków mieszkalnych i ogólnego zastosowania, – klasa II – dźwigi osobowo-towarowe, – klasa III – dźwigi dla służby zdrowia, w tym szpitali i domów opieki społecznej, – klasa VI – dźwigi dla budynków wysokich i intensywnego ruchu (prędkości powyżej 2,5 m/s, płytkie, szerokie kabiny i szerokie drzwi). Ciekawym, ważnym ze względu na walory użytkowe i koszty inwestycji jest podział dźwigów na: – dźwigi z maszynownią, – dźwigi bez maszynowni, który dalej omówimy. Dźwigi elektryczne z maszynownią i bez maszynowni Maszynownia znajdująca się nad szybem pokazana na zdjęciach 1 i 2 obciąża konstrukcję budynku. Na obciążenie składa się ciężar tej maszynowni wraz z zespołem napędowym oraz ciężar kabiny z ładunkiem i ciężar przeciwwagi. Górną maszynownię umieszcza się z reguły na piętrze technicznym (gdzie dźwig już nie dojeżdża) lub na dachu. Koszt tej części inwestycji wiąże się z jej kubaturą, doprowadzeniem zasilania na ten poziom i wykonaniem dojść. W przypadku dolnej maszynowni konstrukcja szybu przenosi siły równe podwojonej sumie ciężaru kabiny z ładunkiem i przeciwwagi. Ponadto potrzebny jest system krążków w nadszybiu lub w linowni. Podnosi to koszt wykonania szybu, natomiast koszt maszynowni umieszczanej z reguły w piwnicy jest niższy od górnej. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych czołowe koncerny dźwigowe opracowały i wdrożyły do produkcji dźwigi elektryczne bez maszynowni. W 1998 r. usankcjonowano to wprowadzając dodatkiem A2 zmiany do normy EN 81-1 [8]. Ogromne pieniądze wydane na marketing zwiększyły popularność takich dźwigów w Polsce, nie zawsze uzasadnioną ze względów użytkowych i ekonomicznych. Idea sprowadza się do umieszczenia wciągarki (z reguły bezprzekładniowej, z silnikiem jednobiegowym regulowanym częstotliwościowo) w nadszybiu (zdjęcie 3), rzadziej w podszybiu. Zysk z tego rozwiązania jest jeden – brak pomieszczenia maszynowni, co w istotny sposób ułatwia życie projektantom budynku i niewątpliwie obniża koszt inwestycji. Trzeba tu zaznaczyć, że jest on okupiony utratą innych walorów użytkowych takich jak: – ograniczony dla konserwatora dostęp do zespołu napędowego tylko z dachu kabiny (lub z wnętrza kabiny przez otwór w dachu), – konieczność zapewnienia dostępu do urządzeń używanych w czasie awarii i przy próbach dynamicznych z poziomu przystanku (stąd szafy sterowe na najwyższych przystankach lub różnego rodzaju drzwiczki zapewniające dostęp), – trudniejsza i bardziej niebezpieczna praca konserwatorów, brak możliwości kontroli wzrokowej pracującej wciągarki i jej lin, – ograniczenia przy ręcznym uwalnianiu pasażerów z kabiny zatrzymanej między przystankami (w standardowym dźwigu realizuje się to przez ręczne pokręcanie koła zamachowego przy zwolnionym hamulcu), – hałas pracującego zespołu napędowego rozchodzący się szybem po budynku. Dźwigi elektryczne z zespołem napędowo-sterującym wewnątrz szybu są droższe od dźwigów z takimi samymi zespołami umieszczonymi w maszynowni także w montażu i konserwacji. Ponieważ zabiegi konserwacyjne i prace przy usuwaniu awarii odbywają się na poziomie najwyższego przystanku, takie rozwiązania są uciążliwe dla mieszkańców lokali umieszczonych naprzeciwko. Fot. 3. Dźwig elektryczny bez maszynowni (prod. Schindler), wciągarka bezreduktorowa w nadszybiu DŸźwigi elektryczne z maszynownią i bez Maszynownia nad szybem pokazana na fot. 1 i 2 obciąża konstrukcję budynku. Na obciążenie składa się ciężar maszynowni wraz z zespołem napędowym oraz ciężar kabiny z ładunkiem i przeciwwagi. Górną maszynownięumieszcza się z reguły na piętrze technicznym (dźwig tam nie dojeżdża) lub na dachu. Koszt tej części inwestycji wiąże się z jej kubaturą, doprowadzeniem zasilania na ten poziom i wykonaniem dojść. W przypadku dolnej maszynownikonstrukcja szybu przenosi siły równe podwojonejsumie ciężaru kabiny z ładunkiem i przeciwwagi. Potrzebny jest też system krążków w nadszybiu lub w linowni. Podnosi to koszt wykonania szybu, ale dolna maszynownia, umieszczana z reguły w piwnicy, jest tańsza niż górna. W drugiej połowie lat 90. czołowe koncerny dźwigowe wdrożyły do produkcji dźwigi elektryczne bez maszynowni. W 1998 r. usankcjonowano to, wprowadzając dodatkiem A2 zmiany do normy EN 81-1. Popularność takich dźwigów nie zawsze jest jednak uzasadniona. Ich idea sprowadza się do umieszczenia wciągarki (z reguły bezprzekładniowej, z silnikiem jednobiegowym, regulowanym częstotliwościowo) w nadszybiu, rzadziej w podszybiu. Korzyścią tego rozwiązania jest brak pomieszczenia maszynowni, co istotnie ułatwia życie projektantom budynku i obniża koszt inwestycji, ale jest okupione pewnymi utrudnieniami i utratą walorów użytkowych: l konserwator ma ograniczony dostęp do zespołu napędowego – tylko z dachu kabiny lub z jej wnętrza przez otwór w dachu; l konieczne jest zapewnienie dostępu do urządzeń używanych w czasie awarii i przy próbach dynamicznych z poziomu przystanku (stąd szafy sterowe na najwyższych przystankach lub różnego rodzaju drzwiczki zapewniające dostęp); l trudniejsza i bardziej niebezpieczna jest praca konserwatorów – brak możliwości kontroli wzrokowej pracującej wciągarki i jej lin; l są ograniczenia przy ręcznym uwalnianiu pasażerów z kabiny zatrzymanej między przystankami; w standardowym dźwigu realizuje się to przez ręczne pokręcanie koła zamachowego przy zwolnionym hamulcu; l hałas pracującego zespołu napędowego rozchodzi się szybem po budynku. Dźwigi elektryczne z zespołem napędowo-sterującym wewnątrz szybu są droższe od dźwigów z takimi samymi zespołami umieszczonymi w maszynowni, także w montażu i konserwacji. Ponieważ zabiegi konserwacyjne i prace przy usuwaniu awarii odbywają się na poziomie najwyższego przystanku, takie rozwiązania są uciążliwe dla mieszkańców lokali umieszczonych naprzeciwko. Fot. 4. Zespół napędowo-sterujący dźwigu hydraulicznego w osłonie poza szybem, tzw. maszynownia prefabrykowana, udźwig 630 kg Dźwigi hydrauliczne z maszynownią i bez maszynowni W standardowych dźwigach hydraulicznych zbiornik z pompą i zaworami (zespół zasilający) z szafą sterową umieszcza się w maszynowni, z której do szybu doprowadza się przewód hydrauliczny do siłownika i wiązki przewodów elektrycznych. Pozwala to na dowolne położenie maszynowni, nawet w odległości do 15 m od szybu. Pomieszczenie maszynowni może znajdować się na dowolnej kondygnacji, najczęściej umieszcza się je w piwnicy obok innych pomieszczeń technicznych lub w pomieszczeniach tzw. „wynikowych”, np. pod schodami, co w istotny sposób obniża koszty inwestycyjne. Dążenie do wyeliminowania pomieszczenia maszynowni w dźwigach hydraulicznych zaowocowało kolejnymi rozwiązaniami technicznymi polegającymi na: – wykonaniu maszynowni kompaktowej (prefabrykowanej), w której zbiornik z zaworami i układ sterujący umieszczone są w jednej szafie blaszanej (zdjęcie 4); – wykonaniu zespołu napędowo-sterującego dostosowanego do umieszczenia w podszybiu. Rozwiązania takie są reklamowane jako dźwigi hydrauliczne „bez maszynowni” i konkurują z dźwigami elektrycznymi bez maszynowni, dzięki takim zaletom jak: – łatwy dostęp do zespołu zasilającego i sterującego, również do obsługi w czasie pracy dźwigu, – proste i szybkie ręczne opuszczanie kabiny przez przyciśnięcie przycisku na bloku zaworowym, – wysokie walory akustyczne – łatwiejsze odizolowanie całego zespołu od pomieszczeń użytkowych w budynku. Rozwiązania takie zostały usankcjonowane zmianą normy EN 81-2 – dodatek A2 [9]. Kryteria doboru dźwigu Koszty W publicznych przetargach powszechnie spotyka się trzy kryteria oceny ofert na dźwig: cena, najniższa cena i cena najniższa. Takie same kryteria stosują firmy budowlane poszukujące dostawców dźwigów. Koszty są niewątpliwie kluczowe, ale licząc je należy wziąć pod uwagę nie tylko całkowity koszt inwestycji, obejmujący: – wykonanie szybu i ewentualnie maszynowni (jeżeli potrzebna) oraz doprowadzenie instalacji elektrycznej, nie pomijając kosztów projektów, – dostawę dźwigu i jego montaż wraz z badaniami przez UDT, ale i koszty ponoszone przez całe życie dźwigu, a więc: – koszty eksploatacji obejmujące: – koszty konserwacji, – koszty materiałów i części zamiennych, zależne od trwałości (jakości) zespołów, – koszty zużycia energii elektrycznej przez dźwig przez cały okres eksploatacji, Oraz: – koszty utylizacji, o których dostawcy najbardziej lansowanych dźwigów nawet nie wspominają, tak jak zresztą o trwałości poszczególnych zespołów. Koszty utylizacji dotychczas były pomijalnie małe nawet przy wymianie całego dźwigu: zespoły po demontażu i prostej segregacji na materiały żelazne i kolorowe – złomowano. Teraz wymiana kluczowych zespołów staje się bardzo droga. Wciągarki bezprzekładniowe oraz najnowsze modele silników drzwi zawierają bardzo silne magnesy neodymowe (patrz ramka). Demontaż takiej wciągarki wymaga specjalnego oprzyrządowania i może praktycznie być wykonywany tylko przez producenta (konieczny transport za granicę). Neodym – metal ziem rzadkich (lantanowców), spotykany w przyrodzie w bardzo małych ilościach, głównie w postaci minerałów o nazwie monacyt i bastnezyt. Wymaga wydobycia i przeróbki ogromnych ilości skał w procesach kruszenia, flotacji i technologii hydrometalurgicznych (przy użyciu kwasu siarkowego). Są to procesy nadzwyczaj energochłonne i bardzo szkodliwe dla środowiska. Magnesy neodymowe – stałe i bardzo silne magnesy uzyskiwane przez prasowanie sproszkowanych związków neodymu, żelaza i boru w polu magnetycznym w podwyższonej temperaturze. Dla zapewnienia trwałości wymagają pokrycia miedzią, niklem lub innymi powłokami. Główny producent – Chiny. W Europie wciągarki z magnesami z ziem rzadkich producenci nazywają ekologicznymi – co wydaje się hipokryzją. Pasy używane przez niektóre firmy zawierają stalowe linki w otoczce z poliuretanu. Separacja tych materiałów wymaga specjalnego oprzyrządowania, niedostępnego w Polsce. Powszechnie używane do oświetlenia i zjazdu awaryjnego UPS-y zawierają duże ilości akumulatorów, głównie litowych, wymagających specjalnych procesów utylizacyjnych. To samo dotyczy świetlówek (rtęć). Do tego nie można zapominać o elektronice (sterowniki, falowniki, UPS-y i liczne aparaty) z dużą ilością metali kolorowych. Należy tu zaznaczyć, że w rachunku kosztów eksploatacji należy wziąć pod uwagę techniczny okres życia dźwigu szacowany co najmniej na 20 lat. Przy tym okresie koszty dostawy i montażu (a tylko one są najczęściej brane pod uwagę przy zakupie) wynoszą ok. 25-30% kosztów całkowitych. Może okazać się wówczas, że „tani i nowoczesny” dźwig bez maszynowni ze względu na wysokie koszty konserwacji i części zamiennych już po kilku latach eksploatacji będzie droższy od standardowego dźwigu z maszynownią. Porównując koszty dźwigu od różnych dostawców warto brać pod uwagę ten sam standard wykonania i jakości (w tym trwałości) zastosowanych zespołów. Trzeba wiec pamiętać, że np. drzwi automatyczne (ok. 80% awarii dźwigów to awarie drzwi) o tych samych wymiarach i liczbie skrzydeł produkowane są w różnych odmianach – inne przeznaczone do budynków mieszkalnych, inne do budynków biurowych, inne dla szpitali lub przemysłu. Różnią się rozwiązaniami technicznymi (konstrukcją skrzydeł, rodzajem prowadnic, wielkością i budową rolek, mocą napędu, materiałem i budową progów itp.) niewidocznymi dla użytkownika. Często zdarza się, że typowy dźwig przeznaczony do budynku mieszkalnego (tani) zostaje zamontowany do budynku użyteczności publicznej. Po dwóch, trzech latach, z reguły po wygaśnięciu gwarancji, zaczyna się sypać nie wytrzymując warunków eksploatacji. Fot. 5. Dźwig panoramiczny elektryczny z wciągarką w nadszybiu (prod. KONE) Podstawowe parametry – wielkość kabiny (udźwig), prędkość jazdy, liczba dźwigów w budynku Powyższe parametry decydują o wydajności dźwigów, czyli zdolności przewozowej (definiowanej jako procent użytkowników budynku, których dźwig lub grupa dźwigów może przetransportować w danym czasie). W praktyce przyjmuje się tzw. wydajność pięciominutową, która powinna wynosić dla: – budynków biurowych – 10-20%, – hoteli – 10-15%, – apartamentowców – 5-10%. O jakości obsługi pasażerów decyduje czas oczekiwania na przystanku podstawowym i czas przejazdu między skrajnymi przystankami. Przy planowaniu i doborze dźwigów do budynków mieszkalnych przydatna jest norma PN-ISO 4190-6 [19], która wyróżnia trzy standardy budynków, różniące się czasem oczekiwania – 60, 80, 100 s, czyli wg FEM – luksusowy, normalny i ekonomiczny. W praktyce dąży się obecnie do czasów oczekiwania 30-50 s, dla budynków biurowych – 10-15 s. Prosta, ale praktyczna zasada pozwalająca wstępnie dobrać prędkość dźwigu v (m/s) w zależności od wysokości podnoszenia Hp (m) wygląda następująco: Hp/30 (m/s) £v £Hp/20 (m/s) Powszechnie oferowana prędkość dźwigu 1 m/s przy 2-3 przystankach (reklamowana jako zaleta) nie ma ekonomicznego i użytkowego uzasadnienia, a wynika najczęściej ze zunifikowanych układów napędowych z wciągarkami bezprzekładniowymi. Jeżeli pojedynczy dźwig nie zapewnia żądanej wydajności, nie jest wskazane powiększanie kabiny i udźwigu (powyżej 1000 kg), ale zastosowanie kolejnego lub kilku dźwigów pracujących w grupie, usytuowanych obok siebie. Energochłonność Dźwig jest maszyną o pracy przerywanej, w której zużycie energii zależy od wielu czynników, takich jak: intensywność użytkowania (liczba startów na dobę), udźwig i średnie wypełnienie kabiny, przeciętny czas jazdy (i postoju) będący funkcją wysokości podnoszenia i prędkości, oraz przede wszystkim od zastosowanych rozwiązań technicznych napędu, sterowania i wyposażenia. Energię konsumuje wciągarka z reduktorem lub bezreduktorowa (w dźwigach hydraulicznych silnik z pompą), falownik, sterowanie, napęd drzwi, oświetlenie kabiny, wentylacja kabiny (czasem klimatyzacja), zasilanie awaryjne. Bardzo ważny jest podział na energię zużywaną w czasie jazdy (dźwig jeździ od 0,5 do 6 godz. na dobę) i w czasie postoju czyli gotowości (standby), który wynosi 18-23,5 godz. na dobę. Okazuje się, że w wielu przypadkach zużycie energii w trakcie postoju jest wyższe niż w czasie jazd (dźwigi o małym natężeniu ruchu), natomiast generalnie jest wyższe w dźwigach z falownikami i najbardziej zaawansowanymi wciągarkami bezreduktorowymi niż z wciągarkami tradycyjnymi. Ponieważ od falowników ze względu na komfort jazdy nie ma odwrotu, oszczędności należy szukać w oświetleniu przez stosowanie LED-ów. Pomiary prowadzone przez AGH [21] wykazały, że dźwig z wciągarką tradycyjną umieszczoną w maszynowni wg procedur VDI (Verein Deutscher Ingenieure – Stowarzyszenie Niemieckich Inżynierów) [23] zużywa mniej energii w czasie postoju i uzyskuje taką samą klasę efektywności energetycznej „C” (niską) jak dźwig z bezreduktorową wciągarką, najczęściej sprzedawany w Polsce. Rachunek ciągniony – metoda obliczania wartości produktu z uwzględnieniem poprzednich etapów obróbki. Spór można przeciąć przez zastosowanie rachunku ciągnionego – policzenie kosztów produkcji, dostawy, montażu oraz kosztów ponoszonych przez całe życie dźwigu, łącznie z kosztami utylizacji. Ponieważ nikt już nie produkuje zespołów w jednym kraju, energochłonność powinna być policzona w jednostkach energii (kWh). Przystosowanie do przewozu osób niepełnosprawnych Minimalne wymagania w tym zakresie określa Rozporządzenie Ministra Infrastruktury w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki [2]. Przystosowanie do wszelkich rodzajów niepełnosprawności omówione jest w nieobowiązującej normie PN-EN 81-70: 2005 [12]. Spełnienie wszystkich jej wymagań nie zawsze jest celowe ze względów użytkowych i ekonomicznych. Fot. 6. Dźwig panoramiczny hydrauliczny (prod. OTIS) Funkcjonowanie w czasie pożaru Zagadnienia te reguluje norma PN-EN 81-73 [15]. Dźwigi, które mogą być dodatkowo użytkowane przez straż pożarną (do ewakuacji) powinny spełniać wymagania PN-EN 81-72 [14]. Drzwi przystankowe o odporności ogniowej bada się wg PN-EN 81-58 [11]. Odporność na wandalizm Zgodnie z normą PN-EN 81-71 [13] kabiny dźwigów łącznie z wyposażeniem, drzwi i elementy sterowania dostępne dla użytkowników powinny być wykonane w taki sposób, aby uniemożliwić ich uszkodzenie przy pomocy prostych środków. Podobnym problemem jest zapewnienie odporności powierzchni ścian kabin i drzwi na wytarcie, zarysowanie itp., zużycie. Najprostszym rozwiązaniem jest zastosowanie stali nierdzewnej na ściany kabiny oraz na drzwi kabinowe i przystankowe na przystanku najczęściej używanym. Wymagania akustyczne Dopuszczalne wartości poziomu dźwięku w pomieszczeniach oraz w maszynowni dźwigu i wymagania ogólne dotyczące ochrony przed hałasem określają obowiązujące normy PN-87/B-02151 -01/02 [16 i 17]. Przy poprawnie dobranym zespole zasilającym i przewodach oraz właściwie wykonanej maszynowni normę spełnia praktycznie każdy dźwig hydrauliczny, gdyż siłowniki pracują cicho, źródłem hałasu mogą być wówczas drzwi. Sytuacja z dźwigami elektrycznymi jest bardzo zróżnicowana. Pierwszym problemem jest ograniczenie poziomu hałasu u źródła, czyli jakość: wciągarki (silnika i hamulców) i szafy sterowej (styczniki) oraz drzwi, drugim – absorbowanie i fonoizolacja, czyli ograniczenie rozchodzenia się dźwięków drogą powietrzną, trzecim – wibroizolacja i dylatacja, czyli ograniczenie rozchodzenia się dźwięków drogą materiałową. Duża część zamontowanych dźwigów nie spełnia wymagań ze względu na jakość zespołów, rozwiązania projektowe i konstrukcyjne. Dotyczy to także dźwigów z wciągarkami bezreduktorowymi umieszczanymi zarówno w maszynowni, jak i w nadszybiu (dźwigi bez maszynowni), przy których przeforsowana w swoim czasie zmiana w Rozporządzeniu Ministra Infrastruktury [2] dopuszczająca brak dylatacji szybów w dźwigach z wciągarkami bezreduktorowymi nie powinna być stosowana bezkrytycznie. Dźwig elektryczny czy hydrauliczny Nowoczesne rozwiązania napędów hydraulicznych, przez zastosowanie zaworów proporcjonalnych, i niskie zużycie energii w czasie postoju spowodowały, że dźwigi hydrauliczne w pewnych warunkach są niewiele bardziej energochłonne niż elektryczne. Opłaca się je stosować do 2-4 przystanków i udźwigu do 630 kg, również ze względu na zbliżoną lub niższą cenę dostawy, montażu (ok. 25%) i serwisu [24]. Mają dodatkowe zalety w użytkowaniu: – łatwy dostęp do zespołu zasilającego i sterującego, również do obsługi w czasie pracy dźwigu; – proste i szybkie uwalnianie pasażerów, w szczególności przy zaniku napięcia (ręczne opuszczanie kabiny przez przyciśnięcie przycisku na bloku zaworowym); – wysokie walory akustyczne i łatwiejsze odizolowanie całego zespołu od pomieszczeń użytkowych w budynku. Przy większych udźwigach i liczbie przystanków korzyści mogą wystąpić dzięki lepszemu wykorzystaniu przekroju szybu (większa kabina, zwłaszcza przy napędzie centralnym) oraz ze względów estetycznych (dźwigi panoramiczne – porównaj zdjęcia 5 i 6). Atutem jest duża swoboda w lokalizacji maszynowni. Często używany argument, że są nieekologiczne, nie jest prawdziwy: warunki produkcji nie odbiegają od standardów w przemyśle maszynowym, trwałość jest wyższa niż dźwigów elektrycznych (wszystkie elementy ruchome są smarowane olejem), ilość oleju w dźwigu to 100–250 litrów, jego trwałość sięga 10 lat (w każdym samochodzie 1 rok). Olej nie zanieczyszcza środowiska, bo w całości jest zużywany jako surowiec wtórny. Podsumowanie Mamy w Polsce tysiące dźwigów różnorodnej proweniencji, bezpiecznych, ale często niskiej jakości i niskiej trwałości. Traci na tym gospodarka, tracą użytkownicy. Autor tego tekstu ma nadzieję, że zachęcił do krytycznego spojrzenia na oferowane wyroby, do własnych przemyśleń i sięgnięcia do literatury. Rafał Jeżowski członek zarządu SURSUM Sp. z Przepisy: [1] Ustawa z dnia 21 grudnia 2000 r. o dozorze technicznym ( Nr 122, poz. 1321, ze zm.). [2] Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z dnia 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie ( Nr 75, poz. 690 z późn. zm.) [3] Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 16 lipca 2002 r. w sprawie rodzajów urządzeń technicznych podlegających dozorowi technicznemu ( Nr 120, poz. 1021) [4]Rozporządzenia Ministra Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej z dnia 29 października 2003 r. w sprawie warunków technicznych dozoru technicznego w zakresie eksploatacji niektórych urządzeń transportu bliskiego ( Nr 193, poz. 1890). [5] Rozporządzenie Ministra Gospodarki z dnia 8 grudnia 2005 r. w sprawie zasadniczych wymagań dla dźwigów i ich elementów bezpieczeństwa ( Nr 263, poz. 2198) [6] Rozporządzenie Ministra Gospodarki z dnia 21 października 2008 r. w sprawie zasadniczych wymagań dla maszyn ( Nr 199, poz. 1228). [7] Rozporządzenie Ministra Gospodarki z dnia 5 listopada 2008 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie zasadniczych wymagań dla dźwigów i ich elementów bezpieczeństwa ( Nr 203, poz. 1270.) Normy: [8] PN-EN 81-1: 2002 + A1: 2006 + A2: 2006 + A3: 2010 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów. Część 1: Dźwigi elektryczne [9] PN-EN 81-2: 2002 + A1: 2006 + A2: 2006 + A3: 2010 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów. Część 2: Dźwigi hydrauliczne [10] PN-EN 81-28: 2004 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów. Dźwigi osobowe i towarowe. Część 28: Zdalne alarmowanie w dźwigach osobowych i towarowych. [11] PN-EN 81-58: 2005 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów. Badania i próby Część 58: Próba odporności ogniowej drzwi przystankowych. [12] PN-EN 81-70: 2005 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów Szczególne zastosowania dźwigów osobowych i towarowych. Część 70: Dostępność dźwigów dla osób, w tym osób niepełnosprawnych. [13] PN-EN 81-71+A1: 2007 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów – Szczególne zastosowania dźwigów osobowych i towarowych – Część 71: Dźwigi odporne na wandalizm [14] PN-EN 81-72: 2005 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów Szczególne zastosowania dźwigów osobowych i towarowych. Część 72: Dźwigi dla straży pożarnej. [15] PN-EN 81-73: 2006 Przepisy bezpieczeństwa dotyczące budowy i instalowania dźwigów Szczególne zastosowania dźwigów osobowych i towarowych. Część 73: Funkcjonowanie dźwigów w przypadku pożaru. [16] PN-87/B-02151/01 Akustyka budowlana. Ochrona przed hałasem pomieszczeń w budynkach. Wymagania ogólne i środki techniczne ochrony przed hałasem. [17] PN-87/B-02151/02 Akustyka budowlana. Ochrona przed hałasem pomieszczeń w budynkach. Dopuszczalne wartości poziomu dźwięku w pomieszczeniach. [18] ISO 4190-1:2010 Lift (Elevator) installation — Part 1: Class I, II, III and VI Lifts [19] PN-ISO 4190-6: 1997 Dźwigi osobowe instalowane w budynkach mieszkalnych. Planowanie i dobór. Literatura: [20] Philip Kotler „Marketing”, REBIS 2012 [21] Jerzy Kwaśniewski, Tomasz Krakowski „Efektywność energetyczna dźwigów w aspekcie prac modernizacyjnych”, prezentacja na seminarium „Kierunki rozwoju branży dźwigowej”, Kielce, [22] Ryszard Zwierchanowski, Krzysztof Kisiel „Projekt E4 – kierunek poprawy efektywności energetycznej wind, schodów i chodników ruchomych”, Dźwig magazyn, nr 1/2010 [23] VDI 4707 Blatt 1, Aufzüge – Energieefizienz, VDI-Gesellschaft Bauen und Gebäudetechnik [24] The comparison: Hydro vs Electric Machineroomless. Blain Hydraulics. October 2007

Teksty piosenek (28503) 'chwytały je specjalne ruchome dźwigi' akademia pana kleksa. Dyscyplina (Pan Kleks w kosmosie) - Akademia Pana Kleksa. "Dziecko należy ustawić w szeregu, niechaj kolejno odlicza. Numer dla dziecka stanu szkolnego, ważniejszy od jego oblicza. Sztywno, równo i posłusznie, a do tego bez wahania.
Nowa rubryka WARTO WIEDZIEĆ w dziale ARCHITEKCI Elektryczny dźwig GREEN LIFT® GLT 900 KĄTOWY o udźwigu 900 kg (12 osób) i o dwóch wejściach do kabiny usytuowanych pod kątem 90°.Nowe zdjęcia - Schody ruchome Wykonanie H dla samochodów z bagażnikami dachowymi GMV Polska jest członkiem wspierającym Stowarzyszenia Nowoczesne Budynki Bermain api - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Opublikowano na ten temat Polski from Guest DAM 25 punktów Ułóż po kolei ( pan kleks) Gdy idąc w ślad pana Kleksa nabrałem w płuca pewną ilość powietrza i poczułem wewnątrz niezwykłą lekkość, zrozumiałem, że już gotów jestem do lotu. Wydąłem, więc policzki i począłem natychmiast unosić się w górę. Praca wrzała, a łoskot maszyn i narzędzi zagłuszał słowa inżyniera Kopcia, który tłumaczył coś i objaśniał piskliwym głosem. W następnych halach fabrycznych wyrabiane były dziury i dziurki większych rozmiarów, a wiec dziury na łokciach, dziury w moście, a nawet dziury w niebie. Te ostatnie były szczególnie duże i maszyny, na których je toczono, wystawały wysoko ponad dach fabryki, a robotnicy pracujący przy nich musieli. Wspinać sie po olbrzymich rusztowaniach. Gdy weszliśmy do pierwszej hali, o Mało nas nie oślepiły snopy różnokolorowych iskier, tryskających z pąsów transmisyjnych, elektrycznych świdrów i tokarek. Pamiętając o zakazie inżyniera Kopcia musieliśmy nieustannie pilnować Alfreda, gdyż miał ogromna skłonność do dłubania w nosie i co chwila odruchowo wyciągał palec, aby podłubać nim w dziurkach obrabianych przez tokarzy. Gotowe wyroby wrzucali do małych wagoników, a po napełnieniu chwytały je specjalne ruchome dźwigi i przenosiły do składu w sąsiednim gmachu. Przyglądaliśmy się sie z ogromnym zainteresowaniem pracy maszyny i podziwialiśmy niezwykłą wprawę tokarzy, którzy za jednym obrotem kola otrzymywali dziesięć do dwunastu prześlicznie wykończonych dziurek. Fabryka składała się z dwunastu olbrzymich budynków o przezroczystych murach i oszklonych dachach. Z daleka już można było rozpoznać potężne koła maszyn, których stukot donośnym echem rozlegał się po całej okolicy. Pan Kleks zbliżył sie do jednego z wagoników, wyjął z nosa obie zużyte swoje dziurki, wybrał sobie dwie nowe, dopiero, co utoczone, i włożył je do nosa na miejsce starych. Wyglądały ślicznie, połyskiwały polerowanymi brzegami i widzieliśmy, z jaka przyjemnością pan Kleks raz po raz wyciera nos. Maszyny stały długimi szeregami w kilka rzędów, inne zawieszone były na linach i dźwigach, przy wszystkich zaś uwijały sie tłumy robotników ubranych w skórzane fartuchy i hełmy o czarnych szkłach. 5BzSUB6.
  • 65iikluiqs.pages.dev/87
  • 65iikluiqs.pages.dev/61
  • 65iikluiqs.pages.dev/86
  • 65iikluiqs.pages.dev/3
  • 65iikluiqs.pages.dev/81
  • 65iikluiqs.pages.dev/99
  • 65iikluiqs.pages.dev/29
  • 65iikluiqs.pages.dev/75
  • chwytały je specjalne ruchome dźwigi